Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Gravity Rush 2 Recenzja gry

Recenzja gry 10 stycznia 2017, 13:17

Recenzja gry Gravity Rush 2 – sandboks z głową w chmurach

Gravity Rush 2 to „jedynka” na sterydach – oprawa jest piękniejsza, świat bardziej wciągający, a bohaterka ma jeszcze więcej możliwości manipulowania grawitacją. Szkoda, że okupione zostało to pewnymi problemami technicznymi.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4.

Ciepło przyjęte Gravity Rush z 2012 roku zdaje się tak zapomniane jak spora część ciekawych propozycji z biblioteki konsolki PlayStation Vita. Sony jednak nie spisało marki na straty i w drugiej odsłonie próbuje lepiej wykorzystać potencjał tej przygodowej gry akcji, w której bawiliśmy się grawitacją. Czy przeskok na PlayStation 4 i zaoferowanie graczom wielu nowości wraz z większym otwartym światem wystarczy, by seria wreszcie rozwinęła skrzydła? Z radością odpowiadam: tak.

Mów mi Kat, kocie

Zielono mi.

PLUSY:
  1. prosta, acz widowiskowa walka;
  2. nowe style grawitacji, urozmaicające zabawę;
  3. spora liczba zadań pobocznych i niełatwych wyzwań dla łowców trofeów;
  4. schludna cel-shadingowa grafika z przyjemnymi dla oka efektami cząsteczkowymi;
  5. barwne i różnorodne retrofuturystyczne lokacje;
  6. sympatyczna i dobroduszna główna bohaterka, której nie sposób nie lubić.
MINUSY:
  1. lekka i momentami infantylna opowieść, która nie wszystkim przypadnie do gustu;
  2. jakość niektórych zadań pobocznych oraz wymuszone i niedopracowane sekwencje skradankowe;
  3. glicze i problemy z płynnością klatek;
  4. kapryśna kamera, której praca przyprawia czasem o ból głowy.

Zabawę w Gravity Rush 2 rozpoczynamy niedługo po zakończeniu „jedynki” – w wyniku niefortunnego wydarzenia władająca grawitacją nastoletnia Kat traci moce i opuszcza rodzime miasteczko Hekseville, a następnie trafia do do retrofuturystycznej metropolii w chmurach. Po dość nużącym prologu szybko jednak odzyskujemy wspomniane możliwości i ponownie dajemy się wciągnąć w wir wydarzeń i intryg, od których zależą – jakżeby inaczej – losy świata i czasoprzestrzeni.

Historia w Gravity Rush 2 prezentowana jest w lekkim tonie – pełno w niej naiwnych postaci, niczym z serialu animowanego dla młodszych odbiorców, co z marszu może zniechęcić wielu rodzimych graczy. Fabuła nie wydaje się tu jednak najważniejsza i spełnia po prostu wyznaczony przez twórców cel – stanowi pretekst do widowiskowych walk i angażujących sekwencji niczym z najlepszych platformówek.

Recenzja gry Gravity Rush 2 – sandboks z głową w chmurach - ilustracja #2

Fanów historii Kat i Raven powinna zainteresować krótkometrażowa animacja Gravity Rush The Animation: Overture, która stanowi swego rodzaju pomost fabularny między pierwszą a drugą częścią gry. Samodzielny odcinek anime, który trafił do sieci w grudniu 2016 roku, oferuje krótki, ale przyjemny seans, poszerzający wiedzę o świecie i postaciach „Grawitacyjnego pędu”. Mimo że nie prezentuje poziomu innych animowanych produkcji z Japonii, taki zabieg zawsze jest mile widziany.

Tylko nie pytaj jej: „Jak leci?”.

To w oddali to jedna z dzielnic... obróconych o 90 stopni.

Gravity Rush 2 to utrzymana w stylistyce anime przygodowa gra akcji z otwartym światem, która podczas rozgrywki przywodzi na myśl oldskulowe platformówki i czasy, kiedy ogromną popularnością cieszyły się produkcje z Crashem i Spyro w roli głównej. Ukończenie zasadniczego wątku historii nie jest trudne, ale to zaledwie mały fragment tego, co oferuje ten tytuł. Prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, gdy podejmujemy się „wymaksowania” gry i zaliczenia niełatwych wyzwań (są to np. walki na czas czy emocjonujące wyścigi).

Nowe dzieło japońskiego oddziału Sony to ciekawy przypadek: z jednej strony jest to produkcja skierowana do młodszego odbiorcy, z drugiej zaś tytuł, który największą frajdę sprawi starym wygom i graczom lubiącym testować swoje umiejętności. Niezależnie jednak od wieku będziecie się bardzo dobrze bawić, a każdy fan przygodowych gier akcji powinien znaleźć tu coś dla siebie.

Grawitatorka-animatorka

Kreska ma przyciągnąć młodzież, ale to starzy wyjadacze zostaną na dłużej.

Fundament zabawy w Gravity Rush 2 nie różni się bardzo od tego, co znamy z „jedynki”. Zmieniając grawitację wedle własnych upodobań, latamy (bądź biegamy w pionie i poziomie) po mieście Jirga Para Lhao, kolekcjonując wartościowe kryształki i podejmując się kolejnych misji czy wyzwań. Polowanie na wspomniane kryształki jest uzależniające i istotne dla rozgrywki, bo to dzięki nim rozwijamy naszą postać. Po ukończeniu głównego wątku w ciągu 12 godzin nie miałem nawet połowy dostępnych zdolności, dlatego zbieranie błyskotek jest obowiązkowe, jeśli chcemy mieć jakiekolwiek szanse sprostać wyzwaniom.

Producentom z Sony udało się w ciekawy sposób połączyć zadania i wyzwania: kończąc misje fabularne, odblokowujemy zadania poboczne, te zaś nagradzają nas m.in. przedmiotami, strojami czy nowymi wyzwaniami – a to właśnie te ostatnie przynoszą najwięcej upragnionych kryształów. Sprowadza się więc to wszystko do tego, że prawie cały czas mamy poczucie, iż coś odblokowujemy – aż chce się zaliczać misje niezwiązane z głównym wątkiem, mimo ich nierównego poziomu.

Mniejszy nacisk na walkę i większa różnorodność przeciwników sprawiają, że starcia się raczej nie nudzą.

Wyzwania – rodzaj misji, który uzależnia tak samo jak w „jedynce”.

Recenzja gry Gravity Rush 2 – sandboks z głową w chmurach - ilustracja #4

W nagrodę za ukończenie niektórych zadań dostajemy specjalne talizmany, które stanowią swego rodzaju system perków – wspomagają określone zdolności lub w mniejszym czy większym stopniu wpływają na różne rodzaje grawitacji. Współgra to z prostym systemem craftingu, który odblokowujemy w drugiej połowie gry – łącząc talizmany i ich zdolności, możemy spróbować stworzyć zestaw trzech aktywnych talizmanów, które będą wspierać preferowany styl zabawy.

Fabularyzowane misje poboczne skupiają się na postaciach drugoplanowych i poszerzają naszą wiedzę o świecie gry. Mimo że część z nich jest dość pomysłowa i opowiada jakąś zabawną historyjkę, niektóre zadania odstają od reszty, obsadzając nas np. w męczącej roli kuriera. Osobiście nie mogę przeboleć jednego sidequesta, w którym kazano mi zaopiekować się psem bogatej damy – w zadaniu musiałem rzucać psinie dysk frisbee, a ten z niewiadomych przyczyn zaczął nagle zachowywać się jak piłka lekarska (czego efektem było 15 minut męczenia się z nieprzewidywalną fizyką).

Mrugnij i zginiesz.

Są jednak również ciekawe misje poboczne, jak np. wykorzystująca nową mechanikę robienia zdjęć, kiedy to spacerujemy po zatłoczonym centrum, szukając określonych NPC do amatorskiej sesji fotograficznej. Wytykając błędy, trzeba też niestety wspomnieć o momentach, w których musimy się skradać. Kat daleko do gracji Sama Fishera czy Agenta 47, a głusi strażnicy albo natychmiast nas wykrywają i odsyłają do checkpointu, albo zdają się reagować z kilkusekundowym opóźnieniem. Na szczęście takie zadania stanowią mniejszość tego, co przychodzi nam robić w świecie Gravity Rush 2, bo trzon zabawy to sekwencje zręcznościowe, eksploracyjne i walka.

Prawdziwa kobieta renesansu

Podobnie jak w pierwszej części najwięcej czasu w głównym wątku spędzamy na sekwencjach zręcznościowych i starciach z różnymi przeciwnikami. Te pierwsze zostały wzbogacone o nowe moce grawitacyjne, które z czasem stają się dostępne dla rezolutnej blondynki. Osiągając kolejne etapy w fabule, otrzymujemy moce grawitacji księżycowej i jowiszowej, które wpływają zarówno na nasze umiejętności w walce, jak i przemieszczanie się po świecie. Jako gracz, który prawie dorobił się „platyny” w „jedynce”, powitałem te nowości z otwartymi ramionami.

Grawitacja księżycowa pozwala na dalekie skoki i szybkie ataki dystansowe, zaś kontrastująca z nią jowiszowa znacząco spowalnia ruchy bohaterki, czyniąc ją cięższą, ale oferując w zamian potężne ataki i szybszy, choć trudniejszy do kontrolowania, ślizg. Z wyjątkiem kilku momentów w głównym wątku, które wymagają korzystania tylko z jednego z trzech rodzajów grawitacji, możemy w locie zmieniać typy mocy. Wprawne przełączanie się między nimi jest kluczowe dla osiągania najlepszych wyników w trudniejszych wyścigach czy walkach, dlatego fani zręcznościówek będą mieć, dosłownie, pełne ręce roboty.

W przeciwieństwie do wcześniejszej części Gravity Rush 2 nie kładzie aż tak dużego nacisku na starcia, a dodanie nowych przeciwników sprawia, że prosty i polegający na zręczności system walki nie nudzi się tak szybko. Poza dynamicznymi starciami z charakterystycznymi bossami w grze trafiamy też na ludzi wyposażonych w mechy czy maszyny latające oraz zapamiętanych z poprzedniej odsłony Nevi – istoty, które pokonujemy, atakując wyłącznie ich czułe punkty.

Prawie jak Shadow of the Colossus... tylko że do góry nogami, w innym wymiarze i z grawitacją jak na Księżycu. Słowem: bomba.

Jeszcze sekunda i znów stracimy bohaterkę z oczu.

System walki nie jest szalenie rozbudowany i opiera się na dobrze znanych fanom zagrywkach: kopniakach, atakach specjalnych i korzystaniu z pola grawitacyjnego, które pozwala strzelać w przeciwników znajdującymi się w pobliżu przedmiotami niczym gravity gun z Half-Life 2. Muszę pochwalić ten ostatni patent – pole grawitacyjne wypadło dość słabo w „jedynce”, ale w sequelu jest szalenie widowiskowe i satysfakcjonujące.

Sama walka do trudnych nie należy, jednak opanowanie jej do perfekcji to nie lada sztuka – zamiast wklepywać kombinacje, musimy pomyśleć, jak wymanewrować przeciwnika, i najczęściej zaatakować jego czuły punkt. Starcia prezentują się podobnie jak reszta produkcji – są przystępne dla młodszego odbiorcy, a dopiero w wyzwaniach i na przysłowiowym „hardzie” rywale pokazują pazur. Niestety, w Gravity Rush 2 naszym największym wrogiem często bywa sama kamera.

Taki pęd, że aż głowa boli

Kamera od czasu do czasu nie nadąża za zwinną Kat, co niekiedy prowadzi do dezorientacji czy frustrującej i niespodziewanej porażki. Najbardziej doskwiera to, gdy walczymy z bardzo szybkim latającym przeciwnikiem albo decydujemy się na wyścig, w którym każda sekunda ma ogromne znaczenie, a każdy najmniejszy błąd oddala nas od upragnionego złotego medalu. O ile wadliwą kamerę da się jeszcze strawić w takim np. The Last Guardian, tak w bardziej zręcznościowej produkcji, jaką jest Gravity Rush 2, trudno wybaczyć to niedopatrzenie.

Do listy problemów technicznych gry można też śmiało dopisać brak stabilnej liczby klatek, która okazyjnie spada poniżej standardowego poziomu 30 FPS-ów (ogrywałem produkcję na podstawowym PlayStation 4), oraz glicze we wspomnianych sekwencjach skradankowaych lub takie błędy, w wyniku których na ekranie pojawiają się dziwne linie czy kształty. Nie są to wady, które psują zabawę, ale przeszkadzają w czerpaniu pełnej przyjemności z obcowania z tą, bądź co bądź, bardzo dobrą produkcją – mam nadzieję, że wspomniane niedoróbki szybko doczekają się poprawek w patchach. Jeśli twórcy zakasali rękawy, to może już na premierę wszystko będzie działać płynnie i poprawnie.

Walcz ze smogiem – zamień MPK/ZTM na moce grawitatorki.

Kiedy jednak kamera nie płata figli, gra potrafi wyglądać naprawdę dobrze. Jest coś szalenie rajcującego w skakaniu ze szczytu wieżowca, gdy w połowie lotu zmieniamy prawa grawitacji i łapiemy pion, a potem wzbijamy się w kierunku kolejnej unoszącej się na niebie wyspy lub kiedy rozpędzeni w ślizgu dewastujemy rynek pełen straganów i przerażonych przechodniów. Destrukcja otoczenia, która jest w serii nowością, nie wpływa jakoś szczególnie na rozgrywkę, ale efekty cząsteczkowe i latający po ekranie gruz wyglądają wprost nieziemsko, sprawiając sporą frajdę nawet podczas bezcelowego buszowania po mieście i zbierania poukrywanych kryształków.

Grawitacyjna piaskownica

Miasto w chmurach to nie jedyne miejsce, jakie odwiedzamy – podróżując między wymiarami, natrafiamy też na bardziej „nietypowe” krainy.

Kolejnym czynnikiem, który pozytywnie wpływa na eksplorację w Gravity Rush 2, jest różnorodność sandboksowej piaskownicy i charakter dzielnic – mimo że nie mamy minimapy, świat został skonstruowany tak, byśmy z łatwością mogli się po nim poruszać. Każda lokacja charakteryzuje się specyficzną architekturą i kolorystyką, w efekcie czego prawie zawsze wiemy, gdzie jesteśmy i gdzie powinniśmy się udać – a jeśli nawet tak nie jest, wystarczy kilka sekund, by wznieść się nad miasto i z lotu ptaka wypatrzyć kolejne zadanie. Mimo że jeden z rodzajów znajdziek przyjmuje formę specjalnych przejść umożliwiających szybką podróż, chyba ani razu w trakcie kilkunastu godzin spędzonych z grą z nich nie skorzystałem – co stanowi dobry dowód na to, jak przyjemny do zwiedzania jest to świat.

Schludnej grafice i barwnym lokacjom towarzyszy przyjemna ścieżka dźwiękowa. Mimo że w Gravity Rush 2 nie uświadczyłem melodii tak wpadających w ucho, żeby potem słuchać ich ponownie poza grą, orkiestrowa muzyka i szczypta jazzu przywodzą na myśl oprawę z Ni No Kuni, niektórych odsłon Final Fantasy czy animacji legendarnego studia Ghibli. Utwory, które towarzyszą nowym przygodom Kat, nie zapadają w pamięć jak w przypadku innych soundtracków z najlepszych japońskich produkcji, ale sprawnie komponują się z wyreżyserowanymi scenami czy eksploracją – a to w tej grze zupełnie wystarcza.

Recenzja gry Gravity Rush 2 – sandboks z głową w chmurach - ilustracja #2

Jeśli nie mieliście okazji poznać wcześniej Kat, Raven i spółki, a nie macie konsolki PlayStation Vita – bez obaw, tytuł doczekał się ostatnio remastera na PS4. To wydanie gry jest lepsze niż oryginał, bo bardziej dopracowane, oferuje kilka dodatków i rozprawia się z jedną z największych wad pierwowzoru – przydługawymi ekranami ładowania. Mimo że Gravity Rush 2 nie wymaga dokładnej znajomości poprzedniej gry z cyklu, warto zacząć od pierwszej części – zwłaszcza że w drugiej połowie sequela na fanów „jedynki” czeka niemały smaczek.

Rozwodząc się nad udźwiękowieniem, wypadałoby też wspomnieć o dubbingu... ale tego praktycznie nie uświadczymy – podobnie jak w „jedynce” prawie wszystkie dialogi występują jedynie w postaci tekstów, a bohaterowie tylko raz na jakiś czas mówią coś w istniejącym wyłącznie w świecie gry fikcyjnym języku. Tym samym dialogi przedstawiane są podobnie jak w pierwszej części: za sprawą rysowanych portretów postaci, które pojawiają się na ekranie wraz z wypowiadanymi kwestiami – na wzór tego, co znamy z gatunku visual novel czy serii Persona. Bardziej krytyczni gracze mogą odczuć tu budżetowe podejście do tematu, ale nie traktowałbym tego jako minusa – szczególnie że fabuła nie okazuje się najważniejszym elementem zabawy, a zastosowany zabieg jest spójny z tym, co widzieliśmy w poprzedniej odsłonie.

Tej blondynie wszystko wybaczysz

To co – będzie Gravity Rush 3? Pięknie proszę.

Gravity Rush 2 ma kilka wad, które niestety trochę psują piękną całość. Jeśli jednak wybaczymy mu okazyjne psikusy kamery i drobne problemy techniczne, otrzymamy w zasadzie bardzo dobrą i wciągającą produkcję z otwartym światem. Mówimy tu o barwnym i unikatowym uniwersum, które oglądamy oczami sympatycznej bohaterki, uniwersum pełnym najróżniejszych zadań do zaliczenia – wielokrotnie sprawiających, że zapominamy całkowicie o głównym wątku. W obliczu szablonowych i taśmowo produkowanych sandboksów bez polotu, które ostatnio widuje się w branży, tak charakterystyczna i pozytywna produkcja bez wątpienia zasługuje na wysoką notę i uwagę graczy.

Mam tylko nadzieję, że kiedy kolejnym razem spotkamy się z królową grawitacji o blond włosach, stanie się to w tytule, którego warstwa techniczna nie pozostawi już nic do życzenia – w grze, która okaże się rewelacyjna, a nie tylko bardzo dobra. Na tę chwilę dostajemy dopieszczony schemat z „jedynki”, któremu niewiele brakuje do ideału. Jeżeli jeszcze nie zakochaliście się w Kat, to z czystym sumieniem polecam Gravity Rush 2, będzie to miłość od pierwszego skoku w troposferę.

O AUTORZE

Z Gravity Rush 2 spędziłem 16 godzin, kończąc główny wątek na normalnym poziomie trudności i zaliczając część wyzwań oraz misji pobocznych. Moja przygoda z serią zaczęła się niedawno – bo za sprawą Gravity Rush Remastered. Barwny świat gry i przemieszanie zbieractwa z elementami platformowymi przypomniały mi czasy dzieciństwa, kiedy to zagrywałem się w Crasha Bandicoota 3 i Donkey Kong Country.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Gravity Rush 2 otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego oddziału firmy Sony Interactive Entertainment.

Jordan Dębowski

Jordan Dębowski

W 2012 r. pisał felietony i recenzje dla gameonly.pl. Z wykształcenia japonista. W 2013 r. rozpoczął pracę jako redaktor tvgry.pl. W latach 2014-2018 współprowadził i tworzył treści na kanał GamePressure na YouTube. Od 2020 r. prowadzi profil tvgry na instagramie, a od 2022, profil tvgry na TikToku. Od 2022 r. zastępca redaktora prowadzącego tvgry. W strukturach GRY-OnLine i tvgry zajmuje się planowaniem, tworzeniem oraz publikacją materiałów wideo. Planuje strategię oraz publikuje treści na profilach kanału w mediach społecznościowych. Bierze udział w streamach i komunikuje się ze społecznością. Pomaga wdrażać nowych pracowników w struktury firmy. Choć stara się śledzić ogół branży growej, szczególnie interesuje się grami niezależnymi, grami RPG, horrorami oraz szeroko-pojętym retro. Poza pracą dużo jeździ na rowerze, czyta reportaże, gotuje i zajmuje się swoim kotem – Jagą.

więcej

Recenzja gry Gravity Rush 2 – sandboks z głową w chmurach
Recenzja gry Gravity Rush 2 – sandboks z głową w chmurach

Recenzja gry

Gravity Rush 2 to „jedynka” na sterydach – oprawa jest piękniejsza, świat bardziej wciągający, a bohaterka ma jeszcze więcej możliwości manipulowania grawitacją. Szkoda, że okupione zostało to pewnymi problemami technicznymi.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.