Recenzja gry Battlefield 1 – najlepszy Battlefield od czasów Bad Company 2 - Strona 2
Battlefield 1 to nie tylko najlepsza odsłona serii od czasów Bad Company 2, ale i triumfalny powrót strzelanin do dawno nie widzianych historycznych konfliktów zbrojnych.
Nie da się również ukryć, że szwedzkie studio DICE nie tyle chciało, co nawet musiało nagiąć pewne fakty z historii oręża i taktyki, by wpasować je w realia gry z serii Battlefield. I wojna światowa wygląda w niej trochę jak praca archeologa w wykonaniu Indiany Jonesa – nie do końca prawdziwa, ale za to niesłychanie widowiskowa i wciągająca. Po rozegraniu kilku rund w sieci szybko zresztą zrozumiemy motywy autorów. Gromada sześćdziesięciu przypadkowych osób na serwerze nie ma szans zachowywać się tak jak armia, będąca jednym organizmem, ślepo słuchającym swego dowódcy. Battlefield 1 to Battlefield taki jak poprzednie, a pole walki jest tu nawet jeszcze bardziej przekonujące niż wcześniej – pełne brudu, błota i krwi. Zgodnie z tytułem pierwszej misji kampanii fabularnej.
Singiel daje radę!
Podczas jednego odcinka spotykamy pułkownika T. E. Lawrence’a – oficera brytyjskiego wywiadu wspierającego powstanie arabskie w czasie I wojny światowej. Jako buntownicza rebeliantka walcząca z imperium osmańskim wypełniamy ważną misję dla słynnego Lawrence’a z Arabii.
Złe wspomnienia po fatalnie opowiedzianych historiach w Battlefieldzie 4 czy Hardlinie rodziły sporo obaw, czy aby tym razem autorzy staną na wysokości zadania i „dadzą radę”, ale okazało się, że... dali. Kampania dla jednego gracza może nie chwyta za serce tak bardzo jak w Valiant Hearts i nie zapada w pamięć na długo, trzeba jednak przyznać, że ma swoje momenty, a nawet dość niezwykły fabularny zwrot akcji, wprawiający w małe osłupienie w jednym z odcinków.
Wszystko ułożono bowiem na wzór serialu, w którym każda część opowiada o czymś innym, stanowiąc krótką, zamkniętą opowieść. Towarzyszymy młodemu kierowcy czołgu z Anglii, porywczemu pilotowi z Kanady, piechurowi z Włoch, zwiadowcy z Australii i walecznej kobiecie na arabskiej pustyni, za każdym razem oglądając naprawdę świetnie wykonane przerywniki filmowe, choć niekiedy ze zbyt dużą dawką patosu i przewidywalnych dialogów.
Rozbicie kampanii fabularnej na pięć zupełnie różnych opowieści pozwoliło również odpocząć od przesadzonych i wydumanych scenariuszy w grach wojennych. Wreszcie nie musimy ratować całego świata, walczyć z czasem, uczestniczyć w tajnych spiskach – jesteśmy prostym żołnierzem i liczy się tylko ta jedna misja: tu i teraz. Nie do końca przypomina to jednak zabieg z pierwszych odsłon Call of Duty, gdyż tu koncentrujemy się bardziej na postaci samego bohatera i jego losach.
Wielka wojna jest gdzieś w tle, a poszczególne odcinki pokazują ją wyrywkowo i bez zachowania chronologii, niemniej zawsze z odpowiednio nakreślonym tłem historycznym. Trzeba przyznać, że taka formuła nad wyraz się tu sprawdza, a co więcej – zostawia sporo miejsca na to, by w przyszłych rozszerzeniach DLC pojawiły się kolejne części, zwłaszcza że i tak rozgrywają się one na tych samych mapach co tryb wieloosobowy.