Recenzja trzeciego epizodu gry Hitman – Agent 47 i arabska wiosna ludów
Po dwóch bardziej kameralnych odcinkach, tym razem Hitman wpadł w sam środek poważnego kryzysu politycznego. Jak Agent 47 poradził sobie w centrum arabskiej wiosny ludów?
Ile razy można robić dobre pierwsze wrażenie? Nowy Hitman powoli wyczerpuje limit niespodzianek. Marrakesz to ciągle solidna dawka emocji, ale po świetnej Sapienzie zostanie zapamiętany chyba tylko jako misja jedna z wielu.
Znany filmowy cytat „Zagraj (w) to jeszcze raz, Sam” jak ulał pasuje do oczekiwania na kolejny odcinek nowego Hitmana. Agent 47 zabiera nas tym razem jednak nie do Casablanki, a odrobinę dalej na południe – do Marrakeszu, jednego z największych miast Maroka. Pierwsze chwile z trzecim epizodem, czyli misją „Złota klatka”, stanowią w pewnym sensie połączenie pomysłów z dwóch poprzednich odcinków. Mamy więc tłumy ludzi, niczym na imprezie w Paryżu, oraz ciasne zakamarki i uliczki miasta razem z dwoma dużymi obiektami, jak w świetnej Sapienzie. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Dotychczasowe kontrakty były trochę jak małe, prywatne mikrozlecenia, a teraz bez przesady można stwierdzić, że stawką jest całe państwo. Wziąwszy pod uwagę wciąż kulejący wątek główny z następną nudną scenką dialogową, „Złota klatka” wydała mi się trochę jak część zupełnie innej gry o Agencie 47 – takiej bardziej poważnej i dojrzałej. W Marrakeszu bowiem panuje zupełnie inny klimat – to ponure, całkiem realne wydarzenia w tle, mniej humorystycznych zabójstw i działania na większą skalę.
Marokański kryzys polityczny
Mamy tu dość oczywiste odwołania do arabskiej wiosny i kryzysu ekonomicznego, spowodowanego złą polityką banków. Maroko w Hitmanie stoi na krawędzi rewolucji – ludzie demonstrują na ulicach, wroga propaganda coraz bardziej opanowuje miasto, a podstępny oficer szykuje swoją armię do zamachu stanu. Symbolem wielkiego krachu jest Claus Strandberg – były dyrektor banku, który przywłaszczył sobie oszczędności Marokańczyków i by uniknąć wyroku sądu, schronił się w szwedzkim konsulacie w Marrakeszu, gdzie zbierają się teraz tłumy rozwścieczonych obywateli, żądających wydania oszusta. Poczynania Strandberga są na rękę generałowi Zeydanowi, chcącemu rozszerzyć publiczne protesty na cały kraj, by w rezultacie wprowadzić stan wojenny i przejąć władzę w państwie. Jak można się domyślić, obydwaj panowie stanowią cele w tej misji i chociaż zlecenie na nich wydała prywatna firma obawiająca się o swoje kontrakty z obecnym rządem, to nie sposób uniknąć wrażenia, że tym razem stawka jest o wiele większa, a Agent 47 wpakował się w sam środek politycznego kryzysu.
Powagę sytuacji podkreślają w pewnym sensie sposoby zabójstw i różnych dywersji. Stylowe i dość niekonwencjonalne przykłady z sielankowej Sapienzy, jak strzał zabytkową armatą czy udawany duch zmarłej matki, obecne są tu w wyraźnie mniejszej liczbie. Zamiast tego mamy pogoń mediów za wywiadem na wyłączność, spisanego na straty więźnia czy ostrzał grupki żołnierzy z działka transportera opancerzonego, nie wspominając już o możliwości detonacji bomby w samym środku zatłoczonego bazaru. W tym odcinku Hitman nie przypomina już filmu z Jamesem Bondem, tylko raczej czerwony pasek wiadomości „Z ostatniej chwili” na kanale informacyjnym. O wszystkim już gdzieś słyszeliśmy, wszystko już gdzieś widzieliśmy i na pewno nie było to w innej grze.