Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 8 kwietnia 2016, 08:17

Recenzja gry Baldur's Gate: Siege of Dragonspear - powrót podstarzałego króla - Strona 2

Po kilkunastu latach przerwy otrzymujemy kolejny ważny rozdział opowieści o Dziecięciu Bhaala i Wrotach Baldura – ważny, bo Siege of Dragonspear okazuje się ze wszech miar godne firmowania marką Baldur’s Gate.

Fani serii Baldur's Gate mogą zauważyć, że charakter niektórych starych znajomych zmienił się nieco względem pierwowzoru. Na szczęście nadal są to dobrze napisane, nietuzinkowe postacie.

Godne uzupełnienie kompletnej opowieści

Beamdog nie tylko stwarza okazję do spotkania w Siege of Dragonspear starych znajomych, ale wprowadza również nowych członków drużyny do zwerbowania. W ten sposób otrzymujemy do dyspozycji pokaźną pulę kilkunastu bohaterów, jednak skutkiem ubocznym tej obfitości postaci jest fakt, że niektóre z nich nie mają szansy należycie rozwinąć się w trakcie zabawy. Dobrze, że przygotowano dla nich chociaż pojedyncze wątki poboczne i wygłaszane od czasu do czasu komentarze na temat naszych poczynań.

Przygoda rozpoczyna się krótko po finale oryginalnego Baldur’s Gate. Oto ikoniczni bohaterowie znani z „podstawki” – Imoen, Minsc, Jaheira, Khalid i inni (dobrani zależnie od umiejętności naszej postaci) – schodzą do katakumb pod Wrotami Baldura, by pokonać ostatniego z popleczników Sarevoka. I choć tuż po zakończeniu krótkiego prologu zostajemy poinformowani, że po tym zwycięstwie ścieżki przyjaciół się rozeszły, rozłąka nie trwa długo. W tym samym czasie do miasta zaczynają napływać fale uchodźców, uciekających z północy przed tzw. krucjatą prowadzoną przez niejaką Caelar Argent, zwaną też Lśniącą Panią. Nie byłby to jednak jeszcze powód dla bohatera Wrót Baldura, by się tym przejmować, gdyby nie fakt, że przywódczyni owej krucjaty postanowiła nasłać zamachowców na naszego protagonistę. Zbieramy więc część dawnych towarzyszy broni – w tym Minsca i Dynaheir – i ruszamy na północ wraz ze zbrojną ekspedycją, by dowiedzieć się, jakie motywacje kierują Cealar, oraz rozliczyć się z nią za próbę domniemanego morderstwa. Pikanterii całej sprawie dodają pogłoski, według których owa przeciwniczka może być kolejnym potomkiem boga mordu Bhaala, tak samo jak nasz bohater.

Caelar Argent (a.k.a. Lśniąca Pani) to potężna i intrygująca postać - a przy tym nie mająca jednoznacznie złych intencji.

Choć skrytobójczy atak wydaje się bardzo oklepanym sposobem na rozkręcenie fabuły, opowieść w Siege of Dragonspear bynajmniej nie okazuje się nudna i sztampowa. Lśniąca Pani nie jest kolejnym demonicznym straszydłem do ubicia ani szaleńcem, który pożąda potęgi i/lub próbuje utopić świat we krwi, bo jest zwyczajnie i po prostu zły. Antagonistką kierują motywy, które trudno jednoznacznie potępić – jakkolwiek są one wcielane w życie kontrowersyjnymi metodami. Nie chcę zdradzić zbyt wiele z historii, więc pozwolę sobie tylko uspokoić sceptyków, że Caelar Argent nie stanowi powtórki z Sarevoka. I chociaż w pewnym momencie na scenę wkracza tradycyjne „Wielkie Zło”, pojawia się ono w dość ciekawym, niebanalnym kontekście... a w dodatku walka z nim nie jest tu wcale wątkiem nadrzędnym. W ten sposób docieramy do jednej z największych zalet fabuły w Siege of Dragonspear – jej bezpośrednich powiązań z Baldur’s Gate i Baldur’s Gate II. Już od pierwszych godzin zabawy naszym poczynaniom towarzyszy tajemniczy człowiek w kapturze, który pojawia się w kluczowych momentach opowieści jako bierny (przeważnie) obserwator, stale przypominający bohaterowi o jego boskim potencjale i deklarujący chęć przyszłego użycia go do własnych celów. Brzmi znajomo, nieprawdaż? Również inne postacie często wracają do kwestii Bhaala i Sarevoka, upatrując w ich osobach powodów do zmartwień.

Przez całą przygodę Iren... znaczy, człowiek w kapturze nie daje zapomnieć o swojej obecności, co i rusz przypominając bohaterowi o jego dziedzictwie.

W ten sposób studiu Beamdog udało się zgrabnie spleść ze sobą pierwszą i drugą odsłonę Baldur’s Gate, a zarazem stworzyć interesującą otoczkę wokół nowej przygody. Mimo że dopiero co ocaliliśmy Wybrzeże Mieczy przed wielkim zagrożeniem, nie kroczymy w chwale na czele ekspedycji przeciwko Lśniącej Pani. Niektórzy zdają sobie sprawę z naszego dziedzictwa, przez co wciąż otacza nas aura nieufności. Ba, ruszając na wyprawę, możemy nawet wygłosić płomienną przemowę i przyznać się do swojego pochodzenia przed ludem Wrót Baldura, przez co zostaniemy odprowadzeni gwizdami i wyzwiskami. Szkoda tylko, że podobne akcje zazwyczaj nie pociągają za sobą żadnych większych konsekwencji. W odniesieniu do głównego wątku Siege of Dragonspear jest, niestety, dość liniową grą. Choć twórcy dają nam złudzenie swobody, udostępniając prawie w każdej sytuacji co najmniej trzy opcje dialogowe do wyboru (nierzadko bardzo zróżnicowane w wydźwięku), zwykle prowadzą one do takiej samej konkluzji i rozwijają fabułę w określonym odgórnie kierunku. Na szczęście odgrywanie postaci nie jest całkiem pozbawione sensu. Deweloperowi bardzo chwali się to, że blefem i dyplomacją nierzadko można uniknąć rozlewu krwi, poza tym zadania poboczne zwykle da się realizować na prawdziwie odmienne sposoby. Zawiodą się jednak ci, którzy liczą na rozbudowane misje drugorzędne – narracja jest podporządkowana wątkowi marszu przeciwko Lśniącej Pani, okupującej tytułową twierdzę Dragonspear, więc nie ma tu miejsca na większe skoki w bok. Osobiście nie poczytuję tego jednak za wadę. Dzięki takiemu rozwiązaniu opowieść jest zwarta i towarzyszy jej wyrazisty klimat uczestnictwa w zbrojnym konflikcie dwóch militarnych potęg, podszytym soczystą i intrygującą dawką mistyki.

Krzysztof Mysiak

Krzysztof Mysiak

Z GRYOnline.pl związany od 2013 roku, najpierw jako współpracownik, a od 2017 roku – członek redakcji, znany także jako Draug. Obecnie szef Encyklopedii Gier. Zainteresowanie elektroniczną rozrywką rozpalił w nim starszy brat – kolekcjoner gier i gracz. Zdobył wykształcenie bibliotekarza/infobrokera – ale nie poszedł w ślady Deckarda Caina czy Handlarza Cieni. Zanim w 2020 roku przeniósł się z Krakowa do Poznania, zdążył zostać zapamiętany z bywania na tolkienowskich konwentach, posiadania Subaru Imprezy i wywijania mieczem na firmowym parkingu.

więcej