Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 31 marca 2016, 11:40

autor: Marta Niespodziewany

Recenzja gry Samorost 3 - baśniowa podróż przez obrazy i dźwięki - Strona 2

Czesi z Amanita Design zabierają nas w podróż po fantastycznych światach – to fascynujące doświadczenie zapewni mnóstwo frajdy osobom ceniącym w grach przede wszystkim estetykę i pieczołowitość wykonania.

Leśny dziadek niczego nie odda za darmo.

Jak więc widać, warstwa fabularna gry nie jest nazbyt rozbudowana, ale to nie ona stanowi główny gwóźdź programu. Tym co sprawia największą frajdę, bardziej nawet niż samo rozwiązywanie zagadek, jest eksploracja baśniowych ciał niebieskich. A jest co zwiedzać i podziwiać, bowiem produkcję powstałą pod szyldem studia Amanita Design cechuje imponujący poziom szczegółowości i dopracowania. Odwiedzane w toku rozgrywki planety, choć na pierwszy rzut oka niewielkie, pełne są rozmaitych istot, roślin i obiektów, a z większością z nich możemy wchodzić w interakcje. Za ciekawską eksplorację niezwiązaną ściśle z naszymi zadaniami nagradzani jesteśmy przez otoczenie na różne sposoby – pociesznym podskokiem, ruchem, odgłosem, a nawet całym utworem muzycznym. W tym ostatnim przypadku naszemu bohaterowi udziela się radosny nastrój i dołącza do zabawy, tańcząc do rytmu. Takie momenty są zresztą źródłem największej przyjemności – można na chwilę zapomnieć o zagadkach logicznych, rozsiąść się wygodnie i chłonąć urocze sekwencje obrazów i dźwięków płynące z monitora i głośników.

Samorost po liftingu

Najmocniejszą stroną tej produkcji jest niezwykle dopieszczona i pełna detali oprawa graficzna – aż chce się klikać. Graficznie Samorost 3 ma sporo wspólnego z Machinarium i jeszcze więcej z Botaniculą niż z poprzednimi odsłonami serii, które były dla studia raczej wprawkami i nie rzucały na kolana. Natomiast stwierdzenie, że pod względem estetycznym gra została dopracowana do najdrobniejszego szczegółu nie oddaje w pełni unikatowej estetyki tej produkcji, więc przyjrzyjmy się jej bliżej.

Na herbatce u lokalnego amatora sziszy.

Odwiedzane planety odkrywamy trochę tak, jak dziecko przeglądające bogato ilustrowane zbiory baśni, wiele razy uważnie analizując każdy obrazek w poszukiwaniu ukrytych szczegółów czy pominiętych wcześniej elementów. Każdy obiekt jest inny, ale wszystkie łączy „organiczny” charakter. Inspiracja elementami krajobrazu (niekoniecznie ziemskiego, o czym świadczy poorany kraterami glob inspirowany Marsem), jest oczywista. Dostrzegamy nawet takie szczegóły, jak porowatość czy struktura drewna. Jedna z asteroid wygląda, jakby była porośnięta sierścią – w każdej chwili można oczekiwać, że przeobrazi się w żywe stworzenie. Rodzinne strony bohatera cechuje bogata zieleń o prawdziwie soczystym odcieniu, zamieszkana przez motyle i króliki – istna sielanka, budząca sympatyczne skojarzenia z Doliną Muminków. Gdzie indziej, dla kontrastu, napotkamy jedynie pojedyncze kępki pożółkłej trawy urozmaicające z rzadka zdrewniałą, szarą asteroidę.