autor: Maciej Żulpo
Recenzja gry The Flame in the Flood - oceniamy survival of współtwórców BioShocka
The Molasses Flood zabiera graczy w survivalową podróż po zatopionym świecie The Flame in the Flood. Czy kickstarterowy projekt ma szansę przetrwać w świadomości graczy?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- przyjemna atmosfera przywodząca na myśl południowe rejony USA;
- prosty, intuicyjny system craftingu;
- oprawa artystyczna i projekt lokacji.
- powtarzalność, która nie została w żaden sposób urozmaicona;
- brak bodźców zachęcających do kontynuowania zabawy;
- mała różnorodność wszystkich aspektów.
Scenariusz znany od lat. Deweloperzy, mogący poszczyć się pracą dla znanych wydawców, zakładają w pełni niezależne studio, a fundusze na swój pierwszy projekt postanawiają zebrać na Kickstarterze. Obiecują przy tym świetną grę, a fani elektronicznej rozrywki zawierzają im, przekazując pieniądze na jej sfinansowanie. Nikomu nie przeszkadza fakt, że tytuł będzie kolejnym survivalem, bo ten ma być inny od wszystkich. Tak powstaje The Flame in the Flood, gra, która – wbrew zapowiedziom twórców – jest po prostu jeszcze jedną „przetrwanką” spełniającą podstawowe założenia gatunku bez specjalnych fajerwerków.
Dziewczyna i jej pies – Scout i Aesop – to główni bohaterowie produkcji studia The Molasses Flood. Czy tak niewinnemu duetowi może przydarzyć się coś złego? Oczywiście, jeśli tylko znajdzie się w pełnym niebezpieczeństw lesie leżącym przy rzece pełnej opuszczonych wysepek – mówiąc krótko: krajobraz po apokalipsie. Towarzysze są zatem zdani na siebie – uzbrojeni w kij Scout, mogąc skorzystać z tratwy, którą do nieokreślonego końca gry niesie nurt rzeki, muszą przetrwać, eksplorując napotkane po drodze przystanie w poszukiwaniu zapasów i miejsca odpoczynku. Jak to w survivalach bywa, gameplayowy trzon The Flame in the Flood stanowi odosobnienie i przymus zaspokajania podstawowych potrzeb fizjologicznych człowieka plus unikanie konfrontacji z niebezpiecznymi stworzeniami, które jakoś zdołały przetrwać powódź zatapiającą całą ludzkość. Nie byłoby w tym jeszcze nic złego, gdyby nie fakt, że mechanikę produkcji można streścić równie prosto jak jej warstwę fabularną. Choć The Flame in the Flood posiada opowieściową otoczkę, brakuje jej bohaterów, dialogów, polotu i w rezultacie – jakiegokolwiek istotniejszego (pomijając przeżycie) celu zachęcającego do zabawy po setnym z rzędu zgonie. Specjalnie nie kryją się z tym nawet twórcy, podsumowując główne założenia produkcji w menu pauzy. Zupełnie tak, jakby gra nie zasługiwała, by wiedzieć o niej więcej.
Prawie jak Hotline Miami
Życie okazuje się w półpłynnym świecie The Flame in the Flood towarem deficytowym i należy o nie dbać – a łatwo nie jest. Czas biegnie tu bowiem nieubłaganie, sen przychodzi tylko przy ognisku lub na tyłach zardzewiałego autobusu, głód kiepsko zaspokajają znajdowane tu i ówdzie korzonki, a picie wody z nieznanego źródła może prowadzić do zakażenia. Scout – jeśli chce dotrzeć do końca spływu – musi w tych nieprzyjaznych warunkach przetrwać tak długo, jak to tylko możliwe, gotując potrawy, filtrując wodę, dbając o tratwę, polując na zwierzęta czy szyjąc sobie odpowiednie ubrania, co tylko pozornie wydaje się proste. Wszystko, co niezbędne do realizacji powyższego, należy najpierw odnaleźć na odpowiedniej wyspie, a następnie z pozyskanych materiałów wytworzyć coś, co spełni swoje użytkowe założenia.
Leżący u podstaw rozgrywki crafting jest prosty, intuicyjny i „skalowalny” w bardzo typowy sposób – niektóre przedmioty ulegają z czasem zniszczeniu, inne mogą zostać wykonane dopiero wówczas, gdy w naszym ekwipunku znajduje się już ich wersja bazowa albo schemat. Znaczenie surowców zbalansowano dość dobrze, dzięki czemu w krótkim czasie potrafimy stwierdzić, co warto trzymać przy sobie, czym – na wszelki wypadek – powinniśmy obarczyć Aesopa, a co zostawić na tratwie. Systemowi rzemiosła zabrakło jednak albo charakteru, albo pierwiastka kreatywności, który uczyniłyby wykonywanie kolejnych ulepszeń i przedmiotów w jakikolwiek sposób angażującym. Crafting strategiczny został w The Flame in the Flood zastąpiony całkowicie craftingiem doraźnym, a mające zwrócić uwagę na konstruowanie poszczególnych przedmiotów zadania poboczne sprawiają wrażenie wepchniętych do produkcji na siłę. W nieprzyjaznym środowisku przeżyjemy zatem tak długo, jak długo wystarczy nam szczęścia, by znajdować podstawowe surowce pozwalające tworzyć podstawowe rzeczy – a w tym czasie nuda zacznie nam doskwierać szybciej niż głód.