Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Shadowrun: Hong Kong Recenzja gry

Recenzja gry 25 sierpnia 2015, 19:07

autor: Maciej Żulpo

Recenzja gry Shadowrun: Hong Kong - hardkorowe RPG doczekało się poprawek

Studio Harebrained Schemes najwyraźniej wysłuchało sugestii fanów, bo gra Shadowrun: Hong Kong prezentuje wyraźnie wyższy poziom niż Shadowrun Returns. Nie jest to jeszcze ideał, ale krok w dobrym kierunku niewątpliwie został zrobiony.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • ciekawa, absorbująca historia;
  • spójny, klimatyczny, pełen interesujących postaci niezależnych świat;
  • mnogość sposobów kreacji bohatera;
  • różnorodność misji zapewniająca dużą żywotność;
  • system walki i rozwoju postaci;
  • przebudowany Matrix;
  • oprawa audiowizualna;
  • usprawnienie wszystkich technicznych aspektów poprzedniej części;
  • powrót edytora;
  • klimat.
MINUSY:
  • schematyczna konstrukcja fabuły;
  • niezbyt ciekawi towarzysze;
  • brak realnego wpływu wyborów na przebieg opowieści;
  • interakcja z otoczeniem.

Kickstarter lubi Harebrained Schemes. I trudno się dziwić – nie każde studio potrafi (choć każde potrafić powinno) za 2 miliony dolarów wskrzesić legendarne uniwersum karcianego RPG i przedstawić je w dobrze przyjętej cyfrowej adaptacji. Tak było w przypadku mającego już na karku dwa lata Shadowrun Returns. Spory sukces produkcji (spotęgowany później dodatkową kampanią Dragonfall) dał Jordanowi Weismanowi błogosławieństwo graczy, z którego jego ekipa chętnie skorzystała – początek 2015 roku przyniósł informację o starcie nowej kickstarterowej zbiórki. W skrócie: „Kolejna odsłona serii. Będzie jeszcze lepiej”. Wystarczyło, by zgromadzić milion dwieście tysięcy zielonych. Wystarczyło, by po raz kolejny rozbudzić nadzieje fanów. I wystarczyło, by stworzyć bardzo solidny sequel. Od razu rozwieję wszelkie wątpliwości – Shadowrun: Hong Kong to względem wcześniejszych odsłon konsekwentna ewolucja, i to na tyle treściwa i finezyjna, by z przyjemnością poświęcić jej efektowi końcowemu kilkanaście godzin.

„Tutaj musisz zdecydować, kim chcesz być”

Kreacja miejsca akcji fanów poprzedniej odsłony nie powinna zaskoczyć – Hongkong roku 2056 to wciąż miasto całkowicie liniowe, podzielone sprytnie na większe lokacje, mające stwarzać pozory otwartości. Poziomy uległy co prawda zauważalnemu powiększeniu, ale ich budowa zdecydowanie nie przywodzi (i nie chce przywodzić) na myśl Falloutów, już raczej serię Deus Ex. To również w każdym calu spadkobierca znanych z Dead Man’s Switch i Dragonfalla Seattle i Berlina – cyberpunkowo-fantastyczny świat, w którym widok orków biegających ze strzelbami, trolli w garniturach czy naszprycowanych elektronicznymi ulepszeniami gnomów nie budzi zastrzeżeń, gdzie magiczne, kolorowe elementy fantasy wyblakły dawno temu, zlewając się z wszechobecnym brudem, półmrokiem i zakłamaniem, a życie mieszkańców zostało zdominowane przez korupcję, układy, wpływy potężnych megakorporacji, upadek moralności i brudną forsę. Przygotujcie się do odwiedzenia między innymi rozjaśnionej blaskiem neonów, portowej „dzielnicy wypadowej” – Heoi – pełnej uchodźców opychających nielegalnie broń i inne dobra ludziom bez tożsamości, zapyziałego Walled City mającego niegdyś stanowić wizytówkę Hongkongu czy podszytego zbrodnią dystryktu Whampoa. Zespołowi Weismana nawet w obliczu wspomnianej liniowości udało się stworzyć wyjątkowo rozbudowany, zgodny z duchem uniwersum, spójny świat, który porównałbym do fundamentu gotowego pod budowę pełnokrwistego erpegowego doświadczenia.

Niech nie zmylą Was pozory — intensywny kolor to tylko przykrywka mająca osłodzić wyjątkowo paskudne odkrycie.

Takiemu pierwszemu wrażeniu wtóruje przedstawiona w grze historia, tym razem o nieco bardziej przyziemnym charakterze. Wielopoziomowy „korporacyjny kryminał” na miarę Dead Man’s Switch zastąpiła bowiem pozornie zwykła opowieść o bohaterze, który – przybywszy do Hongkongu celem spotkania się ze swoim ojcem zastępczym – przypadkowo wplątany zostaje w intrygę zmuszającą go do porzucenia przeszłości i zostania shadowrunnerem – najemnikiem żyjącym na marginesie społeczeństwa i granicy prawa. Fabuła, owiana zagadkową, oniryczną atmosferą, zwiastującą nadejście „czegoś większego”, dynamiką i nastrojowością absorbuje od pierwszych minut, choć już po godzinie możemy zacząć dostrzegać jej schematyczność. Cel przyświecający protagoniście nie stanowi tajemnicy, zaś na drodze do niego stają typowe przeszkadzajki (ktoś coś wie, ale nie powie, dopóki nie wyświadczymy mu przysługi), poniekąd wymuszające uczestnictwo w najróżniejszych zadaniach pobocznych i bez szczególnego pomysłu wydłużające rozgrywkę. Na szczęście narracyjną ciągłość zapewniają charakterystyczne dla serii scenariuszowo-literackie wstawki płynnie opisujące historię i okoliczności poszczególnych wypadków, mocno oddziałując na wyobraźnię (brak dynamicznych cutscenek czy udźwiękowienia postaci zmusza, jak w karcianym RPG, do ruszenia głową), co skutkuje umiejętnym angażowaniem gracza w wir wydarzeń.

Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem
Recenzja gry The Thaumaturge. Urzeka polskością, nuży gameplayem

Recenzja gry

The Thaumaturge ma niespecjalnie zajmujący gameplay, a wyglądem momentami przypomina pierwszego Wiedźmina, jednak pod tą warstwą kryje się naprawdę przyjemna gra, oferująca wiele smaczków i wyróżniająca się ciekawą fabułą.

Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa
Recenzja gry Final Fantasy VII Rebirth. Wielka, piękna, bezkompromisowa

Recenzja gry

Reguły zawsze były oczywiste – gry są albo krótkie i intensywne, albo długie i powtarzalne. Prosta zasada. Jednak Final Fantasy VII Rebirth przy całym swoim ogromie potrafi jakimś cudem zaskakiwać, angażować i ani myśli zwalniać przez dziesiątki godzin.

Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych
Recenzja gry Banishers: Ghosts of New Eden. Ni śmierć, ni budżet nie powstrzyma zakochanych

Recenzja gry

Sześć lat po wydaniu średniego Vampyra twórcy Life Is Strange znów celują w gatunek RPG. Tym razem poszło im znacznie lepiej. Banishers: Ghosts of New Eden udanie łączy rozgrywkę a la God of War z klimatem, jakiego nie powstydziłby się Wiedźmin.