Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 13 października 2014, 14:00

autor: Luc

Recenzja gry Borderlands: The Pre-Sequel! - Destiny na wesoło - Strona 4

Po rewelacyjnym Borderlands 2, przed kolejną odsłoną serii stało szalenie trudne zadanie. Historia Przystojnego Jacka jest nie lada gratką dla fanów uniwersum, ale czy to wystarczyło abyśmy w nowej części odlecieli w kosmos?

Jeden boss, dziesiątki nagród. I o to właśnie chodzi!

Recenzja gry Borderlands: The Pre-Sequel! - Destiny na wesoło - ilustracja #2

Pierwotny, standardowy kolor robotów bojowych Hyperiona mocno różnił się od tego, który widzieliśmy w Borderlands 2. Początkowo wszystkie maszyny były malowane na czerwono, podobnie jak jednostki z serii CL4P-TP, ostatecznie barwnik podmieniono jednak na jasny żółty. Powód? To po prostu ulubiony kolor Przystojnego Jacka.

Samych okazji do zdobycia epickiego ekwipunku podczas pierwszego przejścia gry mamy zresztą znacznie mniej niż w Borderlands 2. Historia nowej odsłony, choć wciągająca, jest znacznie krótsza niż poprzednio, a na dojście do wielkiego finału potrzeba „zaledwie” około 20 godzin. Samego głównego bossa można z kolei spokojnie pokonać bez większych problemów już w okolicach 25 poziomu. Na pocieszenie zostaje nam fakt, iż tym razem True Vault Hunter Mode wydaje się odrobinę lepiej zbalansowany, zarówno pod kątem nagród, jak i skalowania przeciwników, co dla samotnych wilków powinno stanowić nie lada gratkę. Całość zapewne zostanie wzbogacana i wydłużona przez planowane DLC, ale póki co potencjalna zabawa w The Pre-Sequel! jest znacznie krótsza niż w podstawowej wersji poprzedniej części.

Oby takich błędów było więcej!

Powrót do przeszłości

Żadnego kroku w tył nie da się z kolei zaobserwować w kwestii oprawy graficznej tytułu. Niestety, zmian na lepsze także. Gra wizualnie do złudzenia przypomina to, co widzieliśmy w roku 2012 i choć taki artystyczny styl ma swój specyficzny urok, trudno nie zauważyć, iż pod tym kątem dosyć mocno odbiega od współczesnych standardów. Silnik gry wprawdzie pozwala odpalać produkcję na wysokich detalach nawet na starszych maszynach, ale wiąże się to także ze stosunkowo kiepskimi teksturami, drewnianymi animacjami oraz całą masą gliczy i błędów, które niejako odziedziczono po „dwójce”. Niemniej, sytuacja na ekranie zazwyczaj zmienia się tak błyskawicznie, że kulejących szczegółów nie widuje się zbyt często.

Prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero po ukończeniu głównego wątku.

Podobnie sprawa ma się zresztą z samą muzyką, towarzyszącą nam podczas przygód. W ferworze walki i przy hukach pocisków trudno wyłapać poszczególne nuty, ale kiedy cała zawierucha odrobinę się uspokaja, okazuje się, że w tym zakresie Jesper Kyd ponownie stanął na wysokości zadania. Brzmienia są bardzo klimatyczne i idealnie wpasowują się w nastrój panujący podczas przemierzania Elpis.

Ha! To działa!

Co więc w The Pre-Sequel! tak na dobrą sprawę otrzymujemy? Na pierwszy rzut oka to jedynie tytuł wyglądający niczym „dwójka”, który nie tylko jest krótszy oraz mniej barwny, ale i odziedziczył także kilka wad poprzednika. Jednak im więcej czasu spędzamy w grze, tym wyraźniej widać zmiany, które pojawiły się w nowej odsłonie: całkowicie nowy model walki, inne postacie, świeżą historię, sporo nowych broni, jeszcze zabawniejsze questy i przede wszystkim jeszcze więcej genialnego Claptrapa.

Jeżeli więc polubiliście się szaloną zabawę na Pandorze, ale przyziemne rozrywki z wolna zaczęły Was nużyć, koniecznie obierzcie kurs na księżyc – znajdziecie tam wszystko, co pokochaliście w Borderlands 2, ale podane w na tyle świeżej formule, aby ponownie móc spędzić na totalnej rozwałce kilkadziesiąt udanych godzin. A kto wie, może nawet i więcej, w końcu czas w kosmosie płynie całkowicie inaczej.

Luc | GRYOnline.pl