Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 13 października 2014, 14:00

autor: Luc

Recenzja gry Borderlands: The Pre-Sequel! - Destiny na wesoło - Strona 2

Po rewelacyjnym Borderlands 2, przed kolejną odsłoną serii stało szalenie trudne zadanie. Historia Przystojnego Jacka jest nie lada gratką dla fanów uniwersum, ale czy to wystarczyło abyśmy w nowej części odlecieli w kosmos?

Nowoczesne technologie już w uniwersum Borderlands wylądowały, ale graficznie tytuł niestety pozostaje w tyle.

Deus ex machina

Recenzja gry Borderlands: The Pre-Sequel! - Destiny na wesoło - ilustracja #2

Nazwa księżyca, miejsca gdzie toczy się akcja Borderlands: The Pre-Sequel!, nie jest przypadkowa. Mianem Elpis określano bowiem w greckiej mitologii ducha nadziei uwięzionego na dnie puszki Pandory, czyli kobiety na cześć której ochrzczono planetę, na jakiej walczyliśmy w dwóch poprzednich częściach. Sama Elpis była córką Feme – bogini sławy, co dodatkowo wzmacnia symbolikę towarzyszącą nazewnictwu w całej serii.

No dobrze, ale kim są dzielni poszukiwacze walczący u boku Jacka? Zgodnie z tradycją zostali oni podzieleni na cztery odrębne klasy. I tak tym razem możemy wcielić się w Wilhelma – cyborga uzależnionego od mechanicznych przeszczepów, Nishę – zadziorną mistrzynię strzelania, Athenę – wysoce niebezpieczną zabójczynię oraz Claptrapa – gadatliwego, mechanicznego upierdliwca, stanowiącego zresztą ikonę serii. Co ciekawe, każdego z owych herosów widzieliśmy już w poprzednich odsłonach, co dodaje grze osobnego smaczku i pomaga zrozumieć ich późniejsze losy. Po wstępnym przetestowaniu wszystkich profesji, zdecydowałem się kontynuować grę oczywiście jako ten ostatni i okazał się to zresztą strzał w dziesiątkę. Choć pakiet umiejętności każdej z postaci jest szalenie ciekawy, szybko stało się jasne, że wybór irytującego robota jest jedynym właściwym. Wprawdzie cała czwórka dzięki nieustannym komentarzom zyskała niepowtarzalną osobowość, to jednak niekończące się wewnętrzne dialogi Claptrapa oraz jego absurdalne odpowiedzi biją absolutnie wszystko na głowę.

Od naciskania spustu faktycznie niekiedy trudno się powstrzymać.

Zwariowany humor (w jeszcze większych niż do tej pory ilościach) towarzyszy nam zresztą praktycznie przez całą rozgrywkę – począwszy od wspomnianych odzywek postaci, a na samych rodzajach misji kończąc. Te okazują się zresztą zaskakująco mocno zróżnicowane – większość wciąż polega na znalezieniu jakiegoś przedmiotu czy zabicia wskazanego przeciwnika, jednak obudowano je naprawdę interesującymi historyjkami. Kontynuując trend zapoczątkowany w „dwójce”, większość misji zlecają nam bardzo oryginalne postacie niezależne, zaś sami twórcy mocno przyłożyli się do tego, aby gracze nie czuli się znużeni podczas ich wykonywania. I tak przyjdzie nam wziąć udział w sesji fotograficznej, rozklejać plakaty, łapać sprzątające roboty, szukać piłek dla kosmicznego krykiecisty czy chociażby pomagać w budowie kosmicznej rakiety. Wszystko to okraszone mnóstwem przezabawnych dialogów oraz licznymi nawiązaniami do tak kultowych produkcji, jak Gwiezdne Wojny lub Family Guy.

Skok w nieznane

Odrobinę mniej zróżnicowanie prezentują się z kolei same lokacje, w których przyjdzie nam wypełniać poszczególne misje. O ile w przypadku poprzedniej odsłony zwiedzaliśmy pełną paletę barwnych obszarów, w przypadku The Pre-Sequel! przez niemal całą rozgrywkę jesteśmy zamknięci na stosunkowo podobnych do siebie terenach. Co prawda powierzchnia księżyca nie sprzyja artystycznym eksperymentom, ale ta sama uwaga odnosi się niestety także do pokładów kosmicznych stacji, na których się pojawiamy. Do tej stosunkowo krótkiej listy pod sam koniec dołącza nowy, spektakularny i tajemniczy krajobraz, niemniej nie zmienia to faktu, iż poza nielicznymi wyjątkami spędzamy większość czasu w bliźniaczo podobnych miejscach.