filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 28 grudnia 2009, 13:47

autor: Adam Kaczmarek

Avatar - recenzja filmu

12 lat po ogromnym sukcesie Titanica słynny James Cameron powraca do gry z Avatarem – jednym z najdroższych filmów w historii. Nastąpił szumnie zapowiadany przełom w kinematografii?

12 lat przyszło nam czekać na nowy film Jamesa Camerona. Reżyser Titanica wystawił cierpliwość fanów na próbę, karmiąc ich zapowiedziami rewolucyjności następnego dzieła. Cameron to nie byle kto i wypadało uwierzyć mu na słowo, a następnie czekać. Systematycznie ujawniane tajemnice scenariusza (skrypt historii wyciekł lata przed premierą) i długi okres produkcji z miesiąca na miesiąc podgrzewały atmosferę. W sieci robił furorę dowcip o rzekomo leczniczych właściwościach Avatara. W końcu film zawitał do polskich kin w dwu wersjach – 2D oraz 3D. Ja miałem przyjemność być na jednym z pierwszych seansów trójwymiarowych. Po zajęciu miejsca i założeniu wymaganych okularów dałem się po raz kolejny ponieść magii kina w wykonaniu "Króla Świata".

Wiszące skały to tylko jedna z wielu atrakcji przyrodniczych Pandory.

Na początku nieco ostudzę zapał niektórych widzów – Avatar nie jest najlepszym filmem w historii kinematografii, nie jest nawet najlepszym obrazem Camerona. Utalentowany Kanadyjczyk nie musi jednak niczego udowadniać. Jego Terminator, Terminator 2 oraz sequel Obcego na zawsze pozostaną w czołówce mainstreamu. Avatar jest jednak na tyle nietuzinkową produkcją, że ciężko zanegować jego rolę we współczesnym kinie zdominowanym przez letni klimat. Z drugiej strony trochę szkoda, że Cameron za target widowni obrał nastolatków, no ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jest to jednocześnie najbardziej autorski projekt od niepamiętnych czasów, nie bez kozery porównywany z Gwiezdnymi Wojnami George’a Lucasa. W dobie sequeli i ekranizacji komiksów warta podkreślenia jest jeszcze jedna rzecz – to kompletnie nowe, przygotowane od zera uniwersum.

Najcięższy grzech, jaki można nowemu dziełu Camerona zarzucić, dotyczy odtwórczości fabularnej. Kiedy jednak spojrzy się na poprzednie dokonania reżysera, nasuwa się wniosek, że historia opowiedziana w Avatarze idealnie wpasowuje się w jego styl. Nigdy nie korzystał on ze zbyt skomplikowanych scenariuszy, za to wzbogacał je swoimi pomysłami. Punkt wyjściowy jest prosty i przejrzysty – kaleki żołnierz Jake Sully dowiaduje się o śmierci swojego brata bliźniaka, który pracował w placówce badawczej korporacji RDA na księżycu Pandora. Przedstawiciele firmy proponują Jake’owi wycieczkę i kontynuowanie pracy zmarłego. Nie mając wiele do stracenia, wojak wyrusza w podróż. Oczywiście naukowa otoczka jest tylko przykrywką dla prawdziwych zamiarów RDA. Łakomym kąskiem są bogate złoża bardzo drogiego minerału o nazwie Unobtanium. Problem w tym, że największe pokłady kruszcu leżą pod domem rdzennych mieszkańców Pandory zwanych Navi. Jake otrzymuje ciekawą misję – w zamian za udaną mediację z tubylcami uzyska szansę odzyskania pełnej sprawności.