Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 13 lutego 2008, 09:04

autor: Marek Czajor

Stare ale jare: GameBoy Advance

Od zarania elektronicznych dziejów rynkiem handheldów włada jedna firma i choć od czasu do czasu konkurencja próbuje coś zrobić, sytuacja się nie zmienia. Firma ta nazywa się Nintendo, a handheld, który zawojował świat – GameBoy.

Oficjalne nazwy: Nintendo GameBoy Advance, GBA.

Pieszczotliwe określenia: chłopiec.

Zaciekła rywalizacja między konsolami stacjonarnymi od lat fascynuje graczy, obfitując w nieoczekiwane zwroty, wzloty i upadki. W przypadku konsolek kieszonkowych takich emocji raczej nie ma. Od zarania elektronicznych dziejów rynkiem tym włada jedna firma i choć od czasu do czasu konkurencja próbuje coś zrobić, sytuacja się nie zmienia. Firma ta nazywa się Nintendo, a handheld, który zawojował świat – GameBoy.

Zapewne niewielu fanów pamięta popularne w latach 80-tych gierki typu Game&Watch. Nie były to konsole z wymiennymi cartami, ale jako o bezpośrednich poprzednikach GameBoy’a, warto o nich wspomnieć. W PRL-u ciężko było je dostać (co innego ruskie podróbki – pamiętacie „jajka”?), chyba że odwiedzało się regularnie giełdę. Sam „chłopiec” natomiast pojawił się w 1989 roku i jak na dzisiejsze standardy, możliwości miał niewielkie – czarnobiały ekranik wyświetlający w czterech odcieniach szarości. Wejście w kolorowy świat barw dokonało się dziewięć lat później. Wersja GB Color umożliwiała wyświetlenie 56 kolorów naraz, miała szybszy procesor i więcej pamięci. Skok jakościowy był widoczny, ale do przełomu było jeszcze daleko. Ten się miał dokonać dopiero z nadejściem następnej konsoli Nintendo.

Wyglądem GBA różnił się diametralnie od GameBoy’a i GB Color. Designem przypominał raczej stareńkiego handhelda Nintendo – Game&Watch.

Pierwsze wzmianki o GBA pojawiły się w 1998 roku, tuż po premierze GB Color. Skąpe przecieki z obozu „Wielkiego N” uzupełniała wyobraźnia branżowych obserwatorów. Nowy handheld miał być nowoczesnym, 32-bitowym systemem, wyświetlającym na ekranie 65 tys. kolorów, posiadającym port podczerwieni, zdolność współpracy z siecią telefonii cyfrowej, łączność z Internetem, zaimplementowany chat oraz program pocztowy, możliwość online’owego ściągania gier i aktualizacji softu, łączenie i wspólne sesje zabawowe z Dolphinem (późniejszym GameCubem) itd. Wstępna data premiery ustalona została na drugą połowę 2000 roku.

Zapowiedzi rychłej premiery GBA w żadnym wypadku nie odbiły się na popularności ani „pana kolorowego”, ani pierwszego GameBoy’a (do dziś oba modele sprzedały się łącznie w ok. 120 mln sztuk). Nintendo i tak rządziło samodzielnie na rynku handheldów, a ówczesna konkurencja niewiele miała do powiedzenia: na stareńkie Atari Lynx (2 mln sprzedanych sztuk) i Game Gear (ponad 8,5 mln sztuk) tworzyli już tylko niezależni developerzy, różne wcielenia WonderSwana (3,5 mln) pozostawały wewnętrzną ciekawostką japońskiego rynku, a Neo Geo Pocket Color nie przyjął się mimo możliwości współpracy z Dreamcastem (który jak wszyscy pamiętają, dość szybko i spektakularnie padł).

Tradycją już jest, że pierwotne terminy premier konsol nie zostają dotrzymane. Tak samo stało się w przypadku GBA, choć trzeba przyznać – obsuwa była niewielka. Advance zadebiutował w Japonii 21 marca 2001 roku, w USA – 11 czerwca tego samego roku, a w Europie – 22 czerwca 2001 r. Nintendo sprawiło się na piątkę, nie rozrzucając zbytnio czasie wszystkich premier. Cena nowego urządzenia kształtowała się na poziomie niecałych 100 dolarów. Jednym z pierwszych tytułów startowych był (jakżeby inaczej) Super Mario Advance – remake klasyka z NES-a. Wąsaty hydraulik tradycyjnie żadnej platformie Big N nie odpuszcza.

Na londyńskich targach ECTS we wrześniu 2000 r. Nintendo dość mocno promowało GBA, ale na konsolkę gracze z Europy musieli poczekać jeszcze rok.

Pierwsze recenzje GBA były w większości entuzjastyczne, choć nie wszystkie wcześniejsze zapowiedzi i plotki znalazły potwierdzenie w praktyce. Nowy handheld Nintendo, mimo wstecznej kompatybilności, wyglądał zupełnie inaczej niż stare GameBoy’e, posiadając nie pionowo (jak u poprzedników), ale poziomo zorientowany wyświetlacz. Rozdzielczość 240x160 pikseli i paleta 32 768 barw nadawały obrazowi nowej jakości, tak jak i stereofoniczny dźwięk (wymagający jednak podłączenia słuchawek, bo sam głośniczek był monofoniczny). Co do multiplayera, nie sprawdziły się wcześniejsze zapowiedzi o łączu bezprzewodowym – aby bawić się w wiele osób, trzeba było łączyć konsole specjalnym kablem. Wprawdzie stosowna wireless-owa przystawka ukazała się w 2004 roku, ale do dziś niewiele gier ją obsługuje.

Największą wadą i co tu dużo mówić – dużą wpadką producenta było słabiutkie podświetlenie ekraniku (w zasadzie jego brak), przez co nie dało się grać przy słabym świetle, tym bardziej w nocy. Na szczęście rynek dość szybko odpowiedział na ten feler garścią akcesoriów, lampek i podświetlaczy. Do najlepszych należały Iluminator Pro i Afterburner. Pierwszy powiększał gabaryty (lupa) handhelda, ale był prosty w instalacji – nakładało się go po prostu na GBA. Afterburner natomiast dawał świetny efekt, ale aby go zamontować, trzeba było ingerować we wnętrze konsolki. Jeśli robił to fachowiec, to w porządku, jeśli jakaś sierota (czytaj: autor artykułu) – konsolka nieraz szła z dymem.

W ślad za podświetlaczami rynek zawaliły inne, mniej lub więcej potrzebne gadżety. Patrząc z perspektywy czasu śmiem twierdzić, że GBA jest chyba najlepiej oprzyrządowaną kieszonkową konsolką w historii! Czego nie można było dokupić: wspomniane lampki, akumulatorki, kable linkujące, pokrowce wszelkiej maści, kamery, Action Replay’e, kierownice (!), tunery telewizyjne, aparaty fotograficzne itd. Prawdziwe zatrzęsienie. Ponadto same handheldy wyszły w tak wielu odmianach kolorystycznych, że trudno je wszystkie zliczyć: czarno-niebieskie, pomarańczowo-czarne, białe, fioletowe, srebrne, a do tego edycje specjalne np. z logo Pokemonów czy King of Fighters.

Trzeba przyznać, że pomysły na reklamę GameBoy’a bywały dość oryginalne. Powyżej moje ulubione przykłady. Ten drugi prawdziwemu mężczyźnie wręcz się w głowie nie mieści.

W Polsce, za sprawą oficjalnego dystrybutora (Lukas Toys), GBA rozprowadzane było w całkiem cywilizowany sposób – w firmowym opakowaniu, z serwisem i gwarancją. Cena z początku oscylowała w granicach 500 zł (499 zł w sieci MediaMarkt) czyli niemało. Dlatego bardziej opłacalnym stało się sprowadzanie konsolek zza granicy. Platforma zyskała bardzo dużą popularność w naszym kraju (powstało nawet pismo GameBoy Magazyn – fajne i szkoda, że upadło po kilku numerach), w dużej mierze spowodowaną rozbudowanym rynkiem „podróbek” oryginalnych gier i ROM-ów. Wystarczał w zasadzie dostęp do netu plus specjalna nagrywarka kartdridży dla Advance’a i świat Nintendo stawał przed graczem otworem. Jedynym minusem był duży koszt nagrywarki i... wątpliwa legalność tego procederu.

Pierwszy okres obecności GBA na światowym rynku handheldów to ciągłe pasmo sukcesów. W ciągu dwóch lat sprzedano ponad 20 mln egzemplarzy Advance’a (w samej Europie 6,5 mln), pojawiało się mnóstwo gier i akcesoriów. Mimo iż miały swoje premiery inne kieszonkowe konsolki, żadna nie była w stanie zagrozić hegemonii Nintendo. Co ciekawe, GamePark 32, N-Gage, SwanCrystal czy późniejsze Gizmondo wcale nie były gorszymi konsolami od GameBoy’a (a w niektórych aspektach wręcz lepszymi), jednak pojawiały się na rynku, groziły paluszkiem, po czym ulatniały się jak kamfora. A „Wielki N” obniżał cenę swojej konsolki i szykował już następcę.

To, co ukazało się 14 lutego 2003 roku nie było całkiem nową konstrukcją, lecz jedynie ulepszeniem Advance’a. Handheld nazywał się GBA SP i oferował wprawdzie garść, ale jakże istotnych rozwiązań. Najważniejszym był nowy wyświetlacz – wreszcie z podświetleniem i lepszym kontrastem. Teraz już można było grać bez stresów w każdym miejscu o każdej porze. Uwagę przykuwała również dwuczęściowa zamykana obudowa, chroniąca ekranik przed uszkodzeniami oraz zmniejszająca po złożeniu rozmiary samego urządzonka. „Bebechy” GBA SP pozostały bez zmian, więc wszystkie starsze tytuły chodziły bez problemów.

Możliwość połączenia GBA z GameCubem nie oznaczała niestety jednoczesnej gry na obu konsolach. Rozwiązanie to nie zrobiło oszałamiającej kariery.

Kolejną ważną datą dla GBA stał się koniec 2004 roku i premiera dwóch handheldów: PSP i NDS. Nie ulega wątpliwości, że konsole te to hardware najnowszej generacji, w związku z czym GameBoy pod kątem możliwości nie miał z nimi szans. Trzeba jednak przyznać, że tuż po starcie konkurencji nie zaobserwowano dramatycznego spadku popytu na GBA. Po części pomogła temu premiera kolejnego, zminiaturyzowanego wcielenia Advance’a – GameBoy’a Micro i zapowiedzi wielu nowych tytułów, po części również wysokie ceny nowych handheldów (szczególnie PSP). Dość powiedzieć, że w kolejnym, 2005 roku nabywców znalazło prawie 20 mln GameBoyów!

W 2006 roku zanotowano jednak znaczący spadek popularności „chłopca”, szczególnie w Japonii, która przerzuciła się już na NDS-a. Ów „spadek” to rzecz jasna wynik, o jakim mogłaby pomarzyć niejedna firma – grubo ponad 7 mln sprzedanych konsolek. Miniony 2007 rok nie został jeszcze definitywnie podsumowany, jednak dane półroczne mówią o sprzedaży rzędu 2 mln sztuk GBA, czyli nadal nieźle. Ale nie ukrywajmy – zasłużony Advance odchodzi do lamusa.

Co dzisiaj, w dobie next-genowych konsolek może zaoferować GBA? Fani (a może fanatycy?) Nintendo znaleźli mnóstwo zastosowań dla przestarzałego wydawałoby się sprzętu. Co powiesz na przenośny edytor tekstów (DanTE Advance), cyfrowy aparat fotograficzny w kartridżu czy oglądanie telewizji na maleńkim wyświetlaczu „chłopca”? Wariactwo? Może. Ale oczywiście największym wabikiem, który przyciąga chętnych do GBA, jest potężna baza gier i niska cena samego urządzonka. Najstarszy, klasyczny model Advance’a można nabyć już za 100 zł, nowszy i doskonalszy GBA SP – za 250 zł. To naprawdę niewiele.

Maleńki GB Micro może i nie zajmuje wiele miejsca w kieszeni, jednak komfort zabawy, gdy dysponuje się grubymi paluchami, jest „mikry”.

Jeśli więc nudzisz się w drodze do szkoły lub pracy, wypoczywasz dużo rozwalając się w fotelu lub wieczorami długo nie możesz usnąć, to zastanów się nad kupnem GBA. To idealny handheld dla tych, którzy kasą nie śmierdzą, a chcą pograć, i na dodatek nie zależy im na nowoczesnej, trójwymiarowej grafice. Gry na „chłopca” mają niepowtarzalny urok, co stale doświadczam, grywając regularnie w stareńkiego Mario...

Poniżej prezentuję parę propozycji dla tych, którzy chcieliby sobie pograć na GBA, a dotychczas nie śledzili rynku gier dla konsoli Nintendo. Zapewniam, że jest z czego wybierać i wielu fanów ma zapewne całkiem inne swoje ulubione typy. Ale według mnie, w poniższe tytuły warto zagrać.

Kilka lat temu jedno z krajowych, popularnych pism konsolowych przeprowadziło ankietę wśród czytelników. Wynikało z niej, że ulubionym gatunkiem gier dla posiadaczy Advance’a są zdecydowanie platformówki. Trudno się temu dziwić – Nintendo robi najmiodniejsze dwuwymiarowe platformówki na świecie!

Super Mario Advance . Absolutnie kultowa pozycja wśród platformówek (sumarycznie sprzedała się w ponad 13 mln egzemplarzy!), złożona z czterech części. Wprawdzie wszystkie są rozbudowanymi remake’ami starych gierek z NES-a i SNES-a, ale grywalnością zmiatają konkurencję z powierzchni globu. Mnóstwo poziomów, wiele postaci, masa zbierajek, ukrytych lokacji i bonusów, a wszystko to w kolorowym cukierkowym sosie. Miód. Równie warta polecenia jest podobna w formie i treści gra Wario Land 4 .

Crash Bandicoot XS . Przygody zabawnego lisa w trampkach to przeniesiony na GBA stary hit z PSX-a. Co ważne – mimo zmienionej perspektywy przeniesiony perfekcyjnie. Doskonała grafika i animacja bohatera, humor znany z pierwowzoru, wiele światów i lokacji – to ważniejsze, choć nie jedyne atuty tego tytułu. Jest to gra, którą koniecznie trzeba skończyć w 100%, bo dopiero wtedy odkrywa wszystkie swe walory. Godne polecenia są również kolejne części Crasha : N-Tranced i Fusion .

Sonic Advance. Niebieski jeżyk to słynna maskotka Segi oraz bohater najszybszych platformówek świata. Nie inaczej jest tutaj, w trzyczęściowej, handheldowej odsłonie. Doskonała, płynna animacja i szybkość głównego bohatera sprawiają, że przemierzenie planszy z jednego krańca na drugi trwa kilka sekund. Ale nie o to w Sonicu chodzi. Aby poznać tajniki gry, trzeba ją ukończyć nie tylko jeżem, ale także innymi dostępnymi postaciami. Super zabawa.

Rayman Advance. Jeśli grał ktoś w Raymana na dużych konsolach i myśli, że na GBA błąka się jakaś okrojona, marna konwersja to srodze się rozczaruje. Stworek w białych rękawiczkach wygląda na malutkim ekraniku dokładnie tak samo, jak na PSX czy Jaguarze. Powstało kilka części gry, jednakże warto zainteresować się przede wszystkim wersjami 2D (Rayman Advance , Rayman 3 , Rayman: Raving Rabbids ), zostawiając na później izometryczne eksperymenty pokroju Rayman: Hoodlum's Revenge

Metroid Fusion. Pierwszy Metroid powstał dobre 20 lat temu, ale wersja handheldowa bije tamtą o trzy generacje. Jest kolorowa, rozbudowana, pełna fajerwerków, różnorakich lokacji, broni, bonusów, bossów itd. Świadomość, że kieruje się kruchą, choć zakutą w pancerz kobietą, dodaje dodatkowej adrenaliny. Kontynuacja – Metroid: Zero Mission – też jest doskonałą grą, a może nawet i lepszą od poprzedniczki.

Dla miłośników sportu

Różnorakich gier sportowych, poczynając od wyścigówek, poprzez gry drużynowe, różne bijatyki, na sportach wyczynowych kończąc, jest na „chłopca” całe mnóstwo. Mimo iż multiplayer na GBA nie jest sprawą łatwą (konieczność posiadania kabla, często kolejnego egzemplarza gry i większej liczby konsolek), większość tytułów posiada stosowne opcje pozwalające na zabawę wieloosobową. I dobrze, bo współzawodnictwo z innymi jest esencją sportówek.

V-Rally 3. Tytuł elektryzujący wszystkich fanów wyścigówek, bowiem seria V-Rally odnosiła sukcesy na wielu platformach do grania. Wersja kieszonkowa oferuje wiele trybów zabawy, w tym tradycyjny tryb kariery. Wyliczając jednym tchem: kilkadziesiąt tras w różnych krajobrazach i warunkach pogodowych, możliwość ingerowania w parametry maszyn, znane marki samochodów (Subaru, Peugeot, Ford i inne), widok zza wozu i z wnętrza auta (!), multiplayer dla dwóch itd. Choć niekiedy droga zlewa się z poboczem i występują drobne błędy w kolizjach, V-Rally3 należy do czołówki wyścigów na GBA.

GT Advance Championship Racing. Gra przez dłuższy czas była najlepiej sprzedającą się wyścigówką na GBA. Nie ma co doszukiwać się tu zbyt wiele realizmu, ale w kategoriach zręcznościowej „wyżywki” jest to idealna pozycja. Oprócz bogactwa opcji (m.in. multiplayer na dwie osoby), aut i tras, wzorem „poważnych” produkcji w czasie jazdy towarzyszy ci digitalizowany głos pilota, a także możesz oglądać powtórki. Gra zyskała tylu fanów, że pojawiły się kolejne dwie jej części, a jedna lepsza od drugiej.

Tony Hawk’s Pro Skater 2 . Kiedy w 2001 roku na GBA zadebiutował THPS 2 (jedynka ukazała się na GBC), gracze byli zdumieni. Nikt chyba nie spodziewał się tak profesjonalnie przerobionej gry z „dużych” konsol. Widok izometryczny (zamiast 3D) wcale nie przeszkadzał, za to wszystko inne było na równie wysokim poziomie, co u większych braci. Kolejne części potwierdziły tylko fakt, iż seria z Tonym to najlepsze gry o sportach wyczynowych na GBA. Masz tu wszystkiego w bród: wielu skaterów, od kopy tricków i torów, questy, bonusy, multiplayer na czterech itd.

Tekken Advance . Legendarna bijatyka nie mogła się obejść bez wersji na mały ekranik „chłopca”. Do wyboru masz dziewięć postaci (plus jedna ukryta) walczących różnymi stylami, mnóstwo technik do zastosowania, kilka fajnych opcji gry (m.in. walka trzema zawodnikami) i multiplayer na dwóch. Grafika nie jest wprawdzie 3D (choć czasami trójwymiar udaje np. poprzez uskoki postaci w głąb ekranu), ale postaci są duże, ładnie skalowane i animowane. Pozycja absolutnie obowiązkowa dla miłośników mordobić.

Super Street Fighter 2: Turbo Revival. Klasyk z Amigi zna chyba każdy fan mordobić. Odsłona kieszonkowa oferuje 16 wojowników do wyboru, wśród których znajdują się znane powszechnie postacie: Zangief, Guile, Blanka, Ken, Ryu itd. Grafika niewiele zmieniła się od lat – nadal jest bardzo kolorowa, pełna rozbłysków, z dużymi postaciami. Animacja jak zwykle mogłaby być lepsza. Kto kocha tę grę i całą serię, powinien również zagrać w trochę nowszego Street Fighter Alfa 3 .

Dla miłośników strzelanin

To, że na GBA jest pod dostatkiem strzelanin różnych typów, nie powinno raczej dziwić. Ale to, że duży udział w tym mają FPS-y, już tak. Gatunek ten, typowy dla PC-etów i dużych konsol, z powodzeniem zadomowił się na GameBoy’u. Oczywiście pod dostatkiem są też inne typy naparzanek, czyli do wyboru, do koloru.

Ecks vs. Sever. Wraz z sequelem – Ballistic: Ecks vs. Sever – jeden z lepszych (jeśli nie najlepszy) FPS na GBA. Ciekawa fabuła (dwie postaci do wyboru), ponad 20 poziomów do zaliczenia, zróżnicowane lokacje, sporo „zbierajek” (broń, amunicja, apteczki, karty kodowe do drzwi itd.), solidna interakcja z otoczeniem (czytaj: można sporo rzeczy zniszczyć) to główne atuty tytułu. Nie można też zapomnieć o trybie wieloosobowym max. dla 4 graczy.

Duke Nukem Advance. Kultowy shooter z twardzielem z kwadratową szczęką, rzucającym nieśmiertelnymi tekstami. Książę w wersji handheldowej nic nie stracił ze swojego uroku, a wręcz można by powiedzieć, że zyskał (dodatkowe zadania do wykonania). A tak poza tym to większość pozostała po staremu: ładujesz w świniopodobne stwory, gasisz strzałami kamery, rozwalasz beczki, lejesz do kibla itd. Gdyby tylko grafika była odrobinę lepsza...

Wings. Jeśli kochasz strzelaniny w klimatach I Wojny Światowej, to ten odświeżony przebój z Amigi wart jest każdej złotówki. W ponad 200 misjach latasz sobie dwupłatowcem (po stronie aliantów lub Niemiec) i strącasz nieprzyjacielskie maszyny, albo też bombardujesz pozycje wroga. Ładna grafika (dwa widoki) i duża dawka grywalności – tę grę warto mieć!

Invader . Jedna z lepszych scrollowanych strzelanek z widokiem z góry. Jak to bywa w tego typu produkcjach, przed tobą mnóstwo akcji w ośmiu różnych środowiskach, osiem typów broni do wyboru, wiele power-upów, bossowie na pół ekranu, multiplayer na dwóch itd. Uwagę zwraca niezwykle kolorowa grafika i dopracowane pojazdy wrogów.

Max Payne. Doskonała chodzona strzelanina, znana wszystkim posiadaczom PC i dużych konsol. Wersja gameboy’owa nie posiada wprawdzie trójwymiarowej, lecz izometryczną grafikę, ale i tak gra wygląda bardzo dobrze. Historia samotnego mściciela, opisana komiksowymi obrazkami pozostała taka sama, tak jak i efektywny tryb bullet-time.

Dla miłośników po prostu dobrych gier

W zasadzie każdy gatunek gier jest na GBA mniej lub bardziej licznie prezentowany. Poniżej przedstawiam kilka pozycji, które z racji swojej wartości czy też popularności powinny znaleźć się w zbiorach każdego gracza.

Golden Sun. W opinii wielu graczy najlepszy RPG czy nawet w ogóle najlepsza gra na GBA. Tytuł potężny, poważny, głęboki, niesamowicie rozbudowany (czas na przejście określa się na jakieś 25-35 godzin). Jak to bywa w tego typu produkcjach, dowodzisz garstką bohaterów ratujących świat przed zagładą, używasz broni i magii, a także rozwiązujesz zagadki logiczne. Rozmachem i złożonością z Golden Sun może się równać jedynie jej kontynuacja The Lost Age .

Advance Wars. Klasyczna gra taktyczna, rozgrywana w systemie turowym. Naprzeciwko sobie stają armie, wyposażone w różnego typu jednostki lądowe, wodne i powietrzne. Dodatkowymi atutami w walce są dowódcy (posiadający specjalne zdolności) oraz odpowiednie ukształtowanie terenu. Geniusz tej gry polega na fakcie, że przy pomocy prostych zasad prowadzi się wymagające myślenia, skomplikowane taktycznie działania. Jeśli zasmakujesz w tego typu rozgrywce, zdobądź też Advance Wars 2: Black Hole Rising .

Pokemon Ruby, Saphire, Emerald itd. Pokemony można lubić lub nie, ale zagrać choć raz trzeba. Choćby dlatego, że to najlepiej sprzedająca się marka w historii „chłopca” (sprzedaż wszystkich sześciu części to grubo ponad 30 mln sztuk). Wcielasz się w trenera, chodzisz po krainie, łowisz pokemony i wystawiasz je do walki. Niby jest jakaś historia, ale i tak chodzi o to, by skolekcjonować jak najwięcej stworków. Gra wciąga, tylko ta grafika...

Broken Sword: The Shadow of the Templars . Ta gra nie została jakimś ultra hitem, ale koniecznie trzeba o niej wspomnieć. To po prostu rewelacyjna przygodówka z piękną grafiką 2D, niesamowitą historią z Templariuszami w tle, świetnym humorem i perfekcyjnie rozwiązanym interfejsem (pierwotna wersja na PC obsługiwana była myszką). Kto lubi od czasu do czasu pokombinować, powinien zapoznać się z Georgem Stobbartem i jego przygodami.

Puyo Pop Fever. Razem ze swoim poprzednikiem (Puyo Pop ) należy do najmiodniejszych gier logicznych na GBA. Nie wiem, co w tych tetrisopodobnych produkcjach jest takiego, że jak się już zacznie, nie można przestać się w nie bawić. Niby grafika taka sobie, niby zasady proste jak konstrukcja cepa (strzelanie kolorowymi kulkami), niby gra dla dzieci, ale... grają wszyscy.

Kończąc ten artykuł mam nadzieję, że w 2008 roku ukaże się jeszcze choć kilka wartościowych produkcji na GBA. Póki co, ja nie decyduję się na sprzedanie swojego ulubionego handhelda, bo na razie jest w co grać. A więc grać, wiara, GRAĆ!

Marek „Fulko de Lorche” Czajor