Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 1 grudnia 2005, 13:11

autor: Krzysztof Gonciarz

Harry Potter ponownie na srebrnym ekranie

Kolejny Harry Potter tradycyjnie już określany jest jako dojrzalszy i ambitniejszy od poprzedników. Za każdym razem jest to magiczna podróż do świata wykreowanego przez J.K. Rowling, choć dla coraz starszych widzów.

Od premiery pierwszej części filmowych przygód Harrego Pottera minęły już 4 lata. Przez ten czas świadomość, że gdzieś tam, na Ziemi, ekipa filmowa kręci właśnie kolejną część tego cyklu zdążyła się już w nas zakorzenić niczym niegdyś oczekiwanie na kolejną część LOTR-a czy Gwiezdnych Wojen. Co by o młodym czarodzieju nie mówić, jest to jedna z ważniejszych ikon współczesnej popkultury i pierwsza prawdziwa baśń XXI wieku, dostosowana do aktualnej mody i potrzeb dzieciaków. I nie zmienia tego fakt, że J.K. Rowling stała się jedną z ulubionych postaci plotkarskich tabloidów, które regularnie doszukują się w jej twórczości destruktywnych przekazów satanistycznych. Sam pamiętam, jak pewna charyzmatyczna nauczycielka angielskiego (kobieta budząca szacunek, acz mająca wyraźne nastawienie „anty-wszystko”) przestrzegała mnie przed lekturą, za argument podając jakoby według Rowling „jedynym rozwiązaniem problemów była *czarna magia*”, akcentując ostatnie dwa słowa tak, że w zasadzie brakowało tylko podkładu z hitchcockowskiej Psychozy. Podpinając się pod ten tok myślenia, postanowiliśmy opublikować satanistyczną recenzję tego satanistycznego filmu. Grrrr, bójcie się!

Czarodzieje mają skuteczniejsze metody zapominania niż zaglądanie do kieliszka.

Film rozpoczyna się w momencie, gdy ekipa głównych bohaterów udaje się z wycieczką na mistrzostwa świata w Quidditchu. Jak się okazuje, już tam zaczynają się problemy, gdyż impreza przerwana zostaje przez atak nieznanych czarnoksiężników. Od samego początku akcja jest szybka i w połączeniu ze spektakularnymi efektami specjalnymi, doprawionymi charakterystycznym „magicznym” przymrużeniem oka, nie dopuszcza do widzów nudy przez całe 161 minut trwania obrazu. Reżyser Mike Newell (Cztery wesela i pogrzeb, Donnie Brasco) wyraźnie ma koncepcję tego, co chce przekazać i w żadnym niemal momencie nie przynudza, lawirując zręcznie pomiędzy prezentacją wątku głównego a pobocznych motywów kryminalno-obyczajowych. Osią fabuły jest tutaj Turniej Trójmagiczny, międzyszkolne zawody, których gospodarzem jest w tym roku Hogwart. W związku z nim, do szkoły naszych bohaterów przybywają delegacje adeptów magii z Francji i Bułgarii. Za pomocą tytułowej Czary Ognia wybrani zostają reprezentanci każdej ze szkół, którzy konkurować będą o wieczną sławę i puchar zwycięzcy w trzech morderczych próbach. W tym wszystkim nie mogło oczywiście zabraknąć intryg Lorda „you-know-who” Voldemorta oraz klasycznego już w serii suspensu, dającego namiastkę detektywistycznego śledztwa (który wyjątkowo schodzi na drugi plan, ustępując miejsca Turniejowi).

Uposażony w kultowy już bitelsowski fryz oraz okulary-lennonki Harry z filmu na film staje się coraz bardziej dojrzały, a problematyka stopniowo przechodzi od formuły tradycyjnej bajki z czarno-białymi postaciami do bardziej złożonej wizji świata obserwowanego oczami dorastającego nastolatka. Stopniowo, gdyż trudno mówić tu o jakiejkolwiek rewolucji. Harry i tandem jego nieodłącznych towarzyszy, Ron i Hermiona, mają już po 14 lat i zaczynają ujawniać się w nich pierwsze „młodzieżowe” instynkty, takie jak zazdrość czy zauroczenie drugą osobą. Wciąż jednak pozostają w głównej mierze dziećmi, przez co ciężko mówić tu o złożonych portretach psychologicznych, ani o wymienianej w niektórych komentarzach „seksualności” (sic!) Czary Ognia. Nie da się jednak ukryć, że Harry dorasta wraz z audytorium, do którego był i jest skierowany, nie pozwalając dzieciakom jego pokolenia odejść i zapomnieć, skwitować kolejnej odsłony jego przygód jako zbyt dziecinnej. W sumie ciekawe, jak daleko zajdzie ta ewolucja. Kto wie, może za kilka lat doczekamy się przygód nastoletniego czarodzieja o całkiem już głębokiej i niejednoznacznej treści (reżyseria: David Lynch :-))? Kwestia tego, kiedy Rowling uzna, że czas najwyższy udać się na zasłużoną emeryturę oraz czy filmowcy nie będą woleli pozostać przy terminie „rozrywka familijna”.

„Wpadłaś mi w oko, mała.”?

Czar historyjek J.K. Rowling w dużej mierze opiera się na postaciach, które w filmowych adaptacjach zawsze były bardzo trafnie interpretowane. Nie inaczej jest i tym razem. Do puli znanych i lubianych indywiduów kręcących się po Hogwarcie dołącza więc nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią (coś jak nasze PO?), Alastor „Szalonooki” Moody, swoje robi też inspektor Barty Crouch oraz uczniowie i profesorowie odwiedzający szkołę w ramach Turnieju Trójmagicznego. Bardzo trafione kreacje aktorskie, zachowujące obowiązkowy pierwiastek groteski, tworzą udany i spójny obraz nieco „innego” społeczeństwa, rządzącego się własnymi prawami. Wszyscy aktorzy młodego pokolenia tradycyjnie już grają lepiej niż poprzednio, wyraźnie nabierając obycia z kamerą. Trudno dziś sobie wyobrazić kogoś innego w głównej roli niż Daniela Radcliffe’a. Wielka szkoda, gdyby w końcu zdecydowano się go zmienić z uwagi na zbyt szybkie „dorastanie”. Póki co nie musimy się obawiać, gdyż kontrakty na Zakon Feniksa już podpisane.

Każda kolejna część Harrego to oczywiście okazja do niczym nieskrępowanej ekspozycji najnowszych osiągnięć techniki filmowej oraz mistrzowskich CGI. Wizualnie jest to bezsprzecznie najładniejsza część serii, jako że łączy w sobie high-endowe efekty specjalne z pewną spokojną estetyką. Nie odnosimy przez to wrażenia, że w każdą sekundę celuloidu próbowano za wszelką cenę upchnąć jak najwięcej efekciarstwa. Dzięki temu unikamy też „kompleksu starwars”, czyli wrażenia, że oglądamy wygenerowany na stacjach graficznych film animowany. A tak, mamy zarówno momenty spokojnego wyciszenia, w których górę nad blue boxem bierze konwencjonalna scenografia, jak i dające w czerep sekwencje w rodzaju walki głównego bohatera ze smokiem.

Nosy stały się ostatnio niemodne.

Soundtrack do filmu stworzony został przez Patricka Doyle’a (Dziennik Bridget Jones), z wykorzystaniem motywów przewodnich Johna Williamsa, napisanych już przy okazji pierwszego filmu. Dyskretnie przemycono też nie lada gratkę dla wszystkich wielbicieli ambitnej muzyki z Wysp Brytyjskich – w jednej ze scen słyszymy (i widzimy na ekranie!) połączone siły grup Radiohead oraz Pulp. Na ścieżkę dźwiękową filmu nagrali oni w sumie 3 piosenki, umieszczone na końcu albumu. Niezwykła ciekawostka, choć utwory same w sobie nie są niczym szczególnym jak na możliwości muzyków (jak to bywa z tego rodzaju mash-upami).

Czy warto zobaczyć Harrego Pottera? Jasne, czemu by nie. Trudno jest temu filmowi cokolwiek zarzucić w kwestii rzemiosła, kontrowersje może budzić jedynie wciąż dość dziecinna tematyka (aczkolwiek zmierzająca w słuszną stronę). Jest to film godnie konkurujący z udaną częścią poprzednią, momentami wręcz przewyższający ją pod względem sprawnie poprowadzonej narracji. Wysiedzenie w kinie niemal 3 godzin to zawsze pewne wyzwanie dla widza, które autorzy filmu mogą ułatwić lub wręcz przeciwnie. W przypadku Harrego nie czuć upływu czasu, nie ma dłużyzn, a momenty przestoju w scenach typowo dynamicznych wykorzystane zostały idealnie do nadania głębi postaciom oraz światu przedstawionemu. Wszystkie poprzednie części filmów otrzymywały w systemie MPAA rangę PG (Parental Guidance Suggested). Tym razem jest to PG-13 (Parents Strongly Cautioned). To o czymś świadczy. Jeśli więc szukacie pomysłu na spędzenie zimowego popołudnia, oto przed wami całkiem rozsądna propozycja.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

Harry Potter i Czara Ognia

Harry Potter i Czara Ognia