filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 21 października 2005, 14:17

Doom - recenzja filmu

„Wiedzieliśmy, że fabuła filmu zostanie znacznie zmodyfikowana w stosunku do tego, co można było zobaczyć w pierwszej i trzeciej odsłonie Dooma. Ma to swoje dobre i złe strony.”

Od redakcji: Chcielibyśmy serdecznie podziękować Marcinowi Cisowskiemu oraz dyrekcji krakowskiego Cinema-City Zakopianka, za życzliwość.

Doszliśmy do takiego etapu, że filmy na podstawie gier komputerowych kojarzą się tylko i wyłącznie z jednym człowiekiem – Uwe Bollem. Niemiecki anty-reżyser, który najwyraźniej nie ma co robić z pieniędzmi, zakupił popularne licencje i zabrał się za masową produkcję totalnych gniotów, że wspomnę tutaj House of the Dead i Alone in the Dark (wkrótce do tego towarzystwa dołączy pewnie BloodRayne). Przed premierą Dooma żywiłem głęboką nadzieję, że obrazowi Andrzeja Bartkowiaka uda się wreszcie uratować honor ekranizacji gier video i rozpocząć nową erę dla innych projektów tego typu. Co z tego wyszło? No cóż, zobaczmy wpierw, co Doom oferuje...

Tępa maszynka wrogiem każdego golenia.

Głównymi bohaterami filmu są członkowie elitarnej jednostki komandosów, którzy przybywają na Marsa w celu odnalezienia zaginionych naukowców, pracujących dla korporacji UAC. Wyprawa do placówki Olduvai odbywa się poprzez Arkę – odnaleziony na amerykańskiej pustyni kompleks, zbudowany dawno temu przez nieznaną cywilizację. Tuż po okupionym wymiotami procesie teleportacji, drużyna przystępuje do działania. Nie mając zielonego pojęcia o czających się na terenie stacji przeciwnikach, rozpoczyna poszukiwania nieostrożnych naukowców. Żołnierze korzystają z pomocy pracowników kompleksu, konkretnie dwóch osób. Pierwszą z nich jest doktor Samantha Grimm (grana przez Rosamund Pike), która stopniowo ujawnia szczegóły ponurej historii o nieetycznych eksperymentach genetycznych. Rolę obserwatora i koordynatora akcji pełni jeżdżący na wózku Pinky (Dexter Fletcher). Jest on jednak postacią drugoplanową i poza jednym, bardzo wymownym wątkiem, nie odgrywa większego znaczenia.

Od dawna wiedzieliśmy, że fabuła filmu zostanie znacznie zmodyfikowana w stosunku do tego, co można było zobaczyć w pierwszej i trzeciej odsłonie Dooma. Scenarzyści (na prośbę id Software) całkowicie zrezygnowali z wątku o demonach i zastąpili go eksperymentami genetycznymi, tradycyjnie wymykającymi się spod kontroli. Ma to swoje dobre i złe strony. Do pozytywów należy zaliczyć fakt, że autorzy filmu próbowali stworzyć zupełnie nową historię, która widzów mających w pamięci grę, mogłaby w paru miejscach zaskoczyć. Strona negatywna jest jednak bardziej wymowna. Czy ktoś wyobraża sobie Dooma bez ataku sił z piekła rodem? Ja na pewno nie. Do końca miałem nadzieję, że obraz Bartkowiaka wprowadzi głównych bohaterów do wypełnionej ogniem otchłani, że przemierzanie bazy jest tylko wstępem do wielkiego finału, gdzie żołnierzy czeka wyczerpujący pojedynek z Cyberdemonem. W tej kwestii srodze się zawiodłem.

Alternatywna wizja inwazji potworów nie przekonała mnie. Widać, że scenarzyści próbowali połączyć wszystko w logiczną całość i nadać temu głębszy sens, ale nie wyszło im to najlepiej. Wątki bezpośrednio dotyczące eksperymentów uważam zdecydowanie za najsłabsze, co w sumie jest przykre, wszak o nie opiera się cały sens filmowego Dooma.

Callahamowi i Strickowi o wiele lepiej poszło z dialogami pomiędzy żołnierzami tworzącymi elitarną jednostkę. Dużo przekleństw, prostackich odzywek i niewybrednych dowcipów sprawia, że nie mamy tu do czynienia z wyidealizowanymi herosami, ale niezrównoważonymi psychicznie zabijakami, gotowymi w chwili największego zagrożenia stawić czoła śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniom. Widoczne to jest zwłaszcza w postaci Portmana (Richard Brake), który ma wyraźnie nierówno pod sufitem, oraz ortodoksyjnego katolika Goata (Ben Daniels), wycinającego nożem krzyże na ręce bo... przywołał Jego imię nadaremno. Co prawda ten ludzko-niedoskonały obraz psuje twarda postawa Sarge’a (Dwayne Johnson), pełniącego rolę dowódcy oddziału, oraz typowego obrońcy ludzkości Reapera (Karl Urban), ale i tak jest naprawdę nieźle.

Dzięki zaimplementowaniu kół, Pinky Demon nie tylko porusza się szybciej, ale jest również zwrotniejszy.

Naprzeciwko bandy zabijaków stoją oczywiście potwory. Studio Stana Winstona zrobiło dobrą robotę. Trudno zachwycać się wyglądem żywych trupów, które widzieliśmy w setkach innych filmów, ale już Hell-Knight budzi należyty respekt i miło ogląda się go w akcji. Masywny stwór dosłownie miażdży wszystko, co widzi na swojej drodze, zupełnie jak w ostatniej odsłonie komputerowego Dooma. Oprócz zombie i wspomnianego wyżej „piekielnego rycerza” (szkoda, że już tylko z nazwy), zobaczymy także kilka Impów oraz Pinky Demona. To naprawdę niewiele jak na tak bogaty bestiariusz, jakim mogą pochwalić się kolejne odsłony gry. Uczucie niechęci wzmaga fakt, że maszkary występują w śladowych ilościach. Bohaterowie uganiają się za jednym Hell-Knightem przez pół filmu. W porównaniu z tym, co oferuje komputerowy Doom, jest to po prostu nieporozumienie. Co ciekawe, podobny zarzut można wytoczyć pod adresem BFG 9000 – broni, którą w filmie odnajduje Sarge. Długa scena prezentująca „armatę” w pełnej okazałości wygląda idiotycznie w zestawieniu z tym, że w Doomie zostaje ona użyta raptem... dwa razy! Efekt po wystrzale jest znakomicie zrobiony, ale to chyba trochę za mało jak na pukawkę, której Dwayne Johnson poszukuje tak samo wytrwale, jak Indiana Jones świętego Graala.

Twórców filmu należy pochwalić za znakomitą scenografię, gdyż baza prezentuje się bardzo różnorodnie i przede wszystkim realistycznie. W filmie zobaczymy nie tylko sterylne laboratoria, ale również upiorne korytarze prowadzące do terenu wykopalisk, czy kanały wypełnione po pas wodą, w których jest bardzo ciemno. Mrok w filmie Bartkowiaka pełni zresztą dużą rolę. Komandosi nieustannie wspomagają się dodatkowym źródłem światła, widzą przemykające cienie i niewyraźne kształty, czasem strzelają na oślep. W kilku momentach Doom może nawet przestraszyć, ale daleko tu obrazowi Bartkowiaka do innych produkcji tego typu (np. Aliens).

Portman – największy świr w towarzystwie.

Zdecydowanie najciekawsze sceny dotyczą jednak tego, co częściowo zostało już pokazane w zwiastunach – perspektywy pierwszej osoby. Doom oferuje ją tylko jeden raz, w kilkuminutowym segmencie pod koniec filmu. Prezentuje się on wprost rewelacyjnie. Przeładowywanie broni, wychylanie się zza węgła, uważna eksploracja korytarzy i wreszcie walka z piłą w łapach – twórcy obrazu wykonaniem tych scen zaimponowali mi. Niestety, nie ma róży bez kolców. Cała akcja wydaje się oderwana od pozostałej części filmu i na swój sposób dziwna. Obawiam się, że widzowie, którzy nie marnują czasu na elektroniczną rozrywkę, w ogóle nie zrozumieją istoty tego patentu. Sceny z perspektywy pierwszej osoby to po prostu ukłon w stronę graczy. Nic ponadto...

W ten oto sposób doszliśmy do końca tej opowieści. Czas wydać ostateczny werdykt. Przed projekcją nastawiony byłem negatywnie, dlatego czułem się mile zaskoczony, gdy po wyjściu z kina nie wydałem jęku zawodu. Film jest przyzwoity (w dziesięciostopniowej skali dałbym 5 punktów) i warto go zobaczyć, chociaż do zachwytów bardzo, ale to bardzo daleko. Pierwszy krok w kierunku dobrych ekranizacji gier został już zrobiony. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że po tak żenujących filmach, jakie pokazał nam ostatnio Uwe Boll, nie trzeba się specjalnie starać, aby osiągnąć lepszy poziom.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej